[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ramon to mój pierwotny pseudonim artystyczny. Ramon i Josie to tak z hisz-
pańska, prawda? Potem przyszła fala niechęci do cudzoziemców i nazwałem się Ray-
mond. Z angielska.
A jak brzmi pańskie prawdziwe nazwisko? dopytywała się panna Marple.
Uśmiechnął się do niej.
W rzeczywistości nazywam się Ramon. Moja babka była Argentynką& (Stąd
te giętkie biodra, pomyślał sir Henry.) Ale na pierwsze imię mam Tomasz. Okropnie
prozaiczne imię.
Zwrócił się do Clitheringa.
O ile mi wiadomo, pochodzi pan z Devonshire? Ze Stane? Tam mieszkała moja
rodzina. Na Almonston.
Twarz Clitheringa rozjaśniła się.
102
Pan jest Starrem z Almonston? Tego nie wiedziałem.
Wyobrażam sobie. W jego głosie zadzwięczała gorycz.
Sir Henry próbował niezręcznie ratować sytuację:
Miał pan& hm& miał pan zapewne pecha?
%7łe trzeba było sprzedać nasz zamek, który był trzysta lat w posiadaniu naszej ro-
dziny? Tak, to rzeczywiście pech. No cóż, my kończymy się dzisiaj. Sens i cel, który nasze
istnienie kiedyś miało, przeżył się. Mój starszy brat jest w Nowym Jorku. Pracuje w fir-
mie wydawniczej dobrze mu się powodzi. Reszta rozproszyła się po świecie. Trudno
dzisiaj znalezć pracę, jeśli nie posiada się nic prócz dobrego wychowania! Czasem, przy
odrobinie szczęścia, trafi się posada szefa przyjęć w hotelu. Na to wystarczy dobrze za-
wiązany krawat i dobre maniery. Jedyną posadą, którą udało mi się dostać, była posada
sprzedawcy w sklepie instalacyjnym. Sprzedawałem tam śliczne wanny, fiołkowe i mo-
relowe. Magazyn był ogromny. Nie byłem w stanie zapamiętać cen tych diabelnych wa-
nien i nigdy nie znałem terminu dostawy. Wobec tego zwolniono mnie.
Jedyne, na czym się naprawdę znałem, to taniec i tenis. Zacząłem karierę w hotelu na
Riwierze. Tam jest dobrze. Zarabiałem bardzo dużo. Ale zdarzyło mi się, że nie dosłysza-
łem wezwania pewnego starego pułkownika. Takiego starego, niebywale nadętego puł-
kownika. Udał się do dyrektora i ryczał na cały głos: Gdzie jest ż i gol o ? Chcę żigola!
%7łona i córka chcą zatańczyć. Gdzie ten żigolo się podział? Chcę żigola!
Raymond ciągnął dalej:
Może to śmieszne i nie ma się o co obrazić ale byłem obrażony. Rzuciłem posa-
dę. Przyjechałem tu. Zarobek mniejszy, ale przyjemniejsza praca. Udzielam lekcji teni-
sa głównie takim paniom, które nigdy w życiu nie nauczą się trzymać rakiety. No i tań-
czę z córkami zamożnych gości, wzgardzonymi przez innych danserów. No trudno, ży-
cie nie jest romansem. Proszę wybaczyć, że nudziłem państwa historią o moim pechu!
Roześmiał się. Zęby zaświeciły bielą, a w kącikach oczu utworzyły się małe zmarszcz-
ki. Nagle znowu tryskał po prostu zdrowiem i radością życia!
Bardzo mi miło rozmawiać z panem zapewnił sir Henry. I tak chciałem po-
mówić z panem.
O Ruby Keene? Niestety, nie mogę panu służyć, niech mi pan wierzy. Nie wiem,
kto ją zabił. W ogóle wiem o niej bardzo mało. Nie zaszczycała mnie swoim zaufa-
niem.
Czy pan ją lubił? dopytywała się panna Marple.
Niespecjalnie. Ale też nie miałem powodu jej nie lubić.
W głosie jego dzwięczała obojętność.
Nie ma pan żadnych przypuszczeń? zapytał sir Henry.
Niestety nie& Powiedziałbym Harperowi, gdybym miał jakieś podejrzenie. To
taka dziwna rzecz: pospolita, podła, niepojęta zbrodnia i żadnych danych, żadnego
103
powodu!
Dwie osoby miały powód wtrąciła panna Marple.
Sir Henry spojrzał na nią bystro.
W istocie? Raymond wydawał się zdziwiony.
Panna Marple wpatrywała się z uporem w Clitheringa, tak że oświadczył w końcu
z niechęcią:
Zmierć Ruby Keene dopomoże prawdopodobnie pani Jefferson i Gaskellowi
w uzyskaniu pięćdziesięciu tysięcy funtów.
Co? Raymond miał szczerze przerażoną minę, mało powiedzieć przerażoną,
osłupiałą. Ależ to szaleństwo, oczywiste szaleństwo! Pani Jefferson& nikt z nich nie
może mieć nic wspólnego z tą sprawą! Sama myśl o tym jest absurdem!
Panna Marple chrząknęła, po czym mruknęła:
Obawiam się, że pan jest wielkim idealistą.
Ja? Roześmiał się. Nic podobnego! Jestem zagorzałym cynikiem!
Pieniądz& panna Marple zapatrzyła się przed siebie pieniądz jest potężnym
motorem czynu.
Może wykrzyknął Raymond zapalczywie ale żeby któreś z nich z zimną
krwią zamordowało dziewczynę& Potrząsnął głową. Wstał. Oto nadchodzi pani
Jefferson. Ma teraz lekcję. Spózniła się w jego głosie brzmiało rozbawienie o ca-
łe dziesięć minut.
Adelajda Jefferson i Hugo McLean szybko schodzili ścieżką.
Adelajda usprawiedliwiła się z uśmiechem z powodu spóznienia i udała się z Ray-
mondem na kort. McLean usiadł na ławce. Po uprzejmym zapytaniu, czy pannie Marple
dym nie szkodzi, zapalił fajkę. Chwilę palił w milczeniu, obserwując niechętnym okiem
graczy na korcie.
W końcu odezwał się:
Nie rozumiem, po co Addie bierze lekcje tenisa. Zagrać parę setów, owszem, to ro-
zumiem. Ale po co zaraz brać lekcje?
Pewno, aby poprawić styl gry wysunął przypuszczenie sir Henry.
Ona gra niezle zapalił się Hugo w każdym razie na jej potrzeby wystarczy.
Do licha, chyba nie chce grać na turnieju w Wimbledonie!
Umilkł na chwilę. Potem znowu zaczął:
Kto to właściwie jest ten Raymond? Jakiego rodzaju ludzmi są tacy zawodowcy?
Ten wygląda jak awanturnik.
To Starr z Devonshire objaśnił sir Henry.
Co? Czy to możliwe?
Clithering skinął głową. Ta nowina sprawiła najwidoczniej niemiłe wrażenie na Hu-
gonie. Sposępniał jeszcze bardziej i mruknął:
104
Chciałbym wiedzieć, po co mnie Addie wezwała. Nie przejmuje się zbytnio tym
całym morderstwem! Nigdy jeszcze nie wyglądała tak kwitnąco. Po co mnie wezwała?
Kiedy wezwała pana? dopytywał się sir Henry z ciekawością.
Ach& hm& gdy się to wydało.
W jaki sposób zawiadomiono pana? Telefonicznie czy telegraficznie?
Telegraficznie.
Pytam jedynie z ciekawości. Kiedy nadano depeszę?
Hm& nie wiem.
O której godzinie ją pan otrzymał?
Właściwie wcale jej nie dostałem. Przetelefonowano mi ją tak, tak to było.
Tak? A gdzie pan wtedy był?
Wyjechałem z Londynu wczoraj i byłem w Danebury Head.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]