[ Pobierz całość w formacie PDF ]
my uszczęśliwione?
132
S
R
- Co z kotem? Zmarszczył brwi.
- Z kotem?
- Kotką pod twoim schodkami. I z kociakami. Kto się
nimi teraz zajmuje?
- Och, o nie ci chodzi. - Pogłaskał ją po ramieniu. -
Mieszkają w mojej przyczepie. Zostawiłem kiedyś otwarte
drzwi i wprowadziły się bez pytania. Abby się teraz o nie
troszczy.
Uśmiechnęła się i wtuliła w niego.
- Lucianie?
- Tak?
Zapadła cisza. Dopiero po dłuższej chwili Raina pod-
niosła głowę i spojrzała na niego.
- Nie musisz iść do hotelu.
Serce mu podskoczyło w piersi. W jej oczach dostrze-
gał niepewność. Byli tacy ostrożni, tacy uważni. Dlaczego
po prostu nie powiedzą tego, co myślą?
- Masz pokój gościnny?
Jej dłonie, gładkie i ciepłe, przesunęły się po jego bo-
kach.
- Nie.
- A dużą sofę?
- Raczej małą. Ma tylko półtora metra.
- Jejku, jejku, pani Sinclair? - powiedział przeciągając
głoski. - Czy pani sugeruje, że mam spać w pani łóżku?
Zatrzepotała rzęsami i zalała się rumieńcem.
- To bardzo duże łóżko. Tak będzie wygodniej. - Ru-
mieniec jeszcze się pogłębił. - To znaczy, będziesz bliżej
Emmy.
133
S
R
- No, tak, obojgu nam zależy na dobru Emmy, praw-
da? - Uśmiechnął się. - A co z Teresą?
- Jesteśmy po ślubie, zapomniałeś? Być może będzie-
my jej musieli pokazać świadectwo ślubu, zanim się zgo-
dzi.
Jego wargi znalazły się blisko jej ust.
- Jesteś pewna, że nie będę ci przeszkadzał?
- Przestań gadać bzdury, Lucianie - mruknęła i rozchy-
liła wargi.
- A co z twoim włoskim przyjacielem? - zapytał. Czę-
ściowo się z nią droczył, ale chciał się tego dowiedzieć.
- Z jakim włoskim przyjacielem?
- Tym facetem w garniturze od Armaniego, ze złotymi
spinkami do mankietów. Nie będzie zły, że się u ciebie za-
trzymam?
Otworzyła oczy.
- Antonio Barducci? To felietonista z New York So-
phisticate".
- Szeptał ci coś do ucha. - Lucian szczypnął ją zębami
w ucho. - Nie podobało mi się to.
Parsknęła śmiechem. Lucian nachmurzył się i uniósł
głowę.
- Co cię tak rozbawiło?
- Zapytał mnie... - schowała twarz w poduszce. - Za-
pytał mnie, czy jesteś wolny. Powiedział, że jesteś belissi-
mo.
Lucian zalał się rumieńcem.
- To wcale nie jest śmieszne.
Usiadła na krawędzi łóżka, wciąż nie mogąc powstrzy-
mać się od śmiechu. . - To przekomiczne.
- Akurat - mruknął z irytacją. - I co mu powiedziałaś?
134
S
R
- Dałam mu twój numer telefonu.
- Co?!
- %7łartuję, żartuję. - Sięgnęła po bluzkę. - Powiedzia-
łam mu, że jesteś moim mężem i ma ci dać spokój.
Westchnął z ulgą.
- To dobrze.
Spojrzała na niego przez ramię i uśmiechnęła się.
- Powiedziałam mu, że ja też uważam, że jesteś belis-
simo.
- Naprawdę? - Uśmiechnął się do niej, po czym pokle-
pał poduszkę. - Wracaj tutaj i powiedz to jeszcze raz. Mam
słabość do takich tekstów.
Zerwała się z łóżka.
- Hej. Dokąd idziesz?
Zniknęła za drzwiami. Odrzucił kołdrę i już miał iść za
nią, ale wróciła. Serce skoczyło mu do gardła na widok jej
nagiego ciała. Zbliżała się do niego powoli, w jednej ręce
trzymała butelkę szampana, a w drugiej pojemnik z bitą
śmietaną.
- Wiem, do czego jeszcze masz słabość. - Uśmiechnęła
się i podeszła bliżej. - Co na to powiesz?
A on zapomniał języka w gębie, ale to i tak nie miało
znaczenia. Na to pytanie nie trzeba było odpowiadać sło-
wami.
Przez cały następny tydzień w nowojorskim świecie
mody wrzało jak w ulu. Wszyscy dyskutowali o nowej ko-
lekcji bielizny Rainy. Nowatorska", seksowna" - to były
określenia pojawiające się w kółko w pismach branżowych i
codziennych. Nie wspominając o opiniach przekazywa-
nych
135
S
R
sobie z ust do ust. Zamówienia napływały szeroką falą, te-
lefony w biurze dzwoniły bez przerwy. Nawet teraz, gdy
Raina jechała windą do domu, miała wrażenie, że wciąż
dzwoni jej w uszach. Całe to zamieszanie ją ekscytowało,
ale była już zmęczona.
A w domu czekał na nią Lucian.
Gdy pierwszego dnia zjawili się nad ranem w jej mie-
szkaniu, Emma jeszcze spała. Lucian stanął nad jej łóżecz-
kiem. Nie mógł się doczekać, kiedy dziewczynka się obu-
dzi. Gdy tylko zaczęła się ruszać, wziął ją na ręce i przytu-
lił.
- Dzień dobry, myszko - powiedział takim tonem, jak-
by mówił to codziennie.
Rainie serce się ścisnęło na widok rozradowanej miny
Emmy, sposobu, w jaki przytuliła się całym ciałkiem do
Lu-ciana i położyła mu główkę na ramieniu. Uświadomiła
sobie, że nawet gdyby go jeszcze nie kochała, zakochałaby
się w tym momencie po uszy.
Ale już go kochała. Od zawsze i na zawsze.
Miała nadzieję, że on ją też z czasem pokocha. Lecz
nigdy nie usłyszała od niego słów, na które tak bardzo cze-
kała. Wydawał się zadowolony z obecnego układu. Ona wy-
chodziła do pracy, on spędzał całe dnie z Emmą.
A noce, pomyślała Raina z mieszaniną przyjemności i
bólu, noce spędzał z nią, w jej łóżku. Przez ostatni tydzień
zaznała tak mało snu, że na nogach trzymała ją chyba sama
adrenalina. Nie skarżyła się jednak. To był zupełnie niesa-
mowity, dziki tydzień.
I zaraz miał się skończyć.
Zatrzymała się przed drzwiami swojego mieszkania.
Chwilę trwało, nim odzyskała kontrolę nad sobą. Wiedzia-
136
S
R
ła, że nie powinna być zła - przecież nic więcej jej nie obie-
cywał. To ona zaprosiła go do swojego domu, do swojego
łóżka. Nie domagała się niczego więcej, nie prosiła o nic w
zamian. To by wymagało odwagi.
Ale fakt pozostawał faktem - z pewnością chciała cze-
goś więcej.
Cieszyła się każdą minutą spędzoną z Lucianem, lecz
więcej tego nie powtórzy. Nie potrafiłaby znieść takiego bó-
lu przy okazji każdej jego wizyty w Nowym Jorku.
Zostaną przyjaciółmi - dla dobra Emmy. Lecz Raina
wiedziała, że nie zaspokoi jej nic poza prawdziwym mał-
żeństwem.
Westchnęła, przycisnęła czoło do framugi, zamknęła
oczy. Wzięła głęboki wdech i cicho otworzyła drzwi do
mieszkania. Lucian bawił się z Emmą na podłodze w salo-
nie.
Serce drgnęło jej na ten widok. Ten wielki facet śpie-
wał swojej małej córeczce piosenkę.
- Co tak wspaniale pachnie? - zapytała w progu. Na
pewno sos do spaghetti Teresy. Zmusiła.się do uśmiechu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]