[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Huhunna strzeliła. Pocisk z kuszy trafił tuż obok zamka i eksplodował, osmalając
metal. Lewa strona blokującej drzwi sztaby wyparowała razem z zamkiem.
Trzymając się z daleka od rozgrzanych do czerwoności fragmentów, Huhunna
podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.
Po drugiej stronie stał Ambass-Wspinający-Się wyraznie oburzony. Oparł dłonie na
biodrach.
- Co tak długo? - warknął.
Zawył alarm, a po nim kolejne.
Cała trójka rzuciła się pędem - choć w przypadku Turmana bardziej trafne byłoby
określenie potoczył się - w stronę lasu.
Gdy oddalili się od budynku na tyle, by nie było go widać między drzewami,
Turman zatrzymał się. Jednym ruchem rozdarł maskę obcego, wydobywając na światło
Strona 149
Aaron Allston - Cios łaski
swoją prawdziwą twarz, zarumienioną i spoconą. Szarpnął potem skórę na klatce
piersiowej i rozwarł ją na boki, siłą wyrywając się z objęć kostiumu. Razem
z nim uwolnił się słodki, mdlący odór zgnilizny. Jesmin i Huhunna cofnęły się o
kilka kroków.
Turman strząsnął nogawki Ambassa i podszedł do nich. Jego ciało lśniło od potu i
wydzielin kostiumu. Popatrzył na nie błędnym wzrokiem i syknął:
- Wsadzcie mnie do sanipary!
- Zabieramy się stąd, Aktor. Tędy. - Jesmin wskazała na północ i ruszyła
przodem, starając się wyprzedzić spowijający Turmana fetor.
- Basen. Wodospad. Kąpiel w kwasie! Papier ścierny! Doprowadzcie mnie do
porządku! - jęczał Turman.
Drikall zdjął z bagażnika śmigacza wózek repulsorowy, rozłożył go i włączył.
Potem podniósł nieprzytomną Ledinę Chott z tylnego siedzenia, położył ją na
wózku i całą przykrył kocem.
Gdy wszystko było gotowe, z pojazdu wysiadł Trey w stroju władczego generała
Thaala.
- Aktywowałeś pierścionek?
- Tak.
Główne drzwi budynku znajdowały się w odległości kilku metrów, dokładnie pod
znakiem głoszącym Demobil majora Okazji . Trey jednak skierował się do
nieoznaczonych,
bocznych drzwi z transpastali. Zajrzawszy do środka, dostrzegł niewielkie biuro,
korytarz prowadzący z niego w głąb budynku oraz rozpartego na krześle
potężnie zbudowanego młodzieńca o krótko przyciętych, brązowych włosach.
Twarz Treya - a raczej Thaala - przybrała wyraz dezaprobaty. Walnął pięścią w
drzwi. Mężczyzna za biurkiem spojrzał w jego stronę i wyprostował się tak
szybko, jakby wyrósł w pozycji pionowej z podłogi.
Otworzył drzwi.
- Pan generał!
- Jest zle, synu, i to bardzo zle. - Trey gestem przywołał Drikalla.
Devaronianin ruszył w ich stronę, pchając przed sobą wózek. - Mamy tu ciało -
znacie
szeregową Zizbisterling? - Trey przytrzymał drzwi, gdy Drikall wpychał wózek do
środka.
- Nie, sir.
- No to już nie poznasz, bo nie żyje. Słyszysz te alarmy?
Mężczyzna przechylił głowę na bok, nasłuchując. Odległy dzwięk
alarmu nie był specjalnie głośny, ale łatwo rozpoznawalny. Młodzieniec pobladł.
- Czy zostaliśmy zaatakowani, sir?
- A jakże. Zabierz nas na dół, i to już.
- Tak jest, sir! -Urzędnik chciał zasalutować, ale przypomniał sobie, że nie
tego wymaga protokół i puścił się pędem w głąb budynku. Trey i Drikall podążyli
za nim.
Maszerowali otoczonym przez magazyny czarnym korytarzem, trzymając się daleko za
urzędnikiem. Drikall pochylił się i teatralnym szeptem powiedział:
- Aadnie zaimprowizowałeś z tymi alarmami.
- Za wcześnie na syreny. Nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Mówiłem serio. Dobre zagranie.
Urzędnik zaprowadził ich do bocznego pokoju, którego rozmiary i fakt, że był
pusty, w oczywisty sposób nie pasowały do przypisanej mu roli: pomieszczenia
komunikacyjnego, wyposażonego w komputerową jednostkę łącznościową i pojedyncze
krzesło. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, urzędas zapukał w tylną ścianę,
wystukując na niej wyrazny kod.
Zciana przesunęła się, odsłaniając drugie, równie obszerne pomieszczenie. Jego
ściany wyłożono maskującą skały siatką z durastali, a dalej widać było
[ Pobierz całość w formacie PDF ]