[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, dziękuję.
Maurice stoi, popijając wino i patrząc na nią znad szklanki. Nie przysiada się.
Paulina zaznacza stronę liściem i zamyka książkę. Patrzy na Maurice'a - na znajomą, trójkątną
twarz, lekko haczykowaty nos, sprężyste włosy. Kiedyś była to twarz obcego mężczyzny, z którym przy-
padkowo rozmawiała na jakimś przyjęciu. Ta nie mająca w sobie nic niezwykłego wymiana zdań przebie-
ga jej przez myśl i Paulina znowu ją przeżywa, lecz teraz obciążoną tym wszystkim, co z niej wypłynęło:
Teresą, Luke'em, tą chwilą tutaj, w World's End. Ja to zrobiłam - myśli - to wszystko przeze mnie. Moja
wina. Owego wieczoru powinnam była zostać w domu z bólem głowy".
- Za gorąco dzisiaj - zagaduje Maurice. Paulina potakuje.
- Czy to prawda, że komputery mogą zacząć szaleć przy pewnej temperaturze?
Paulina oznajmia, że nie słyszała o takim wypadku.
R
L
T
Maurice opowiada o swojej pracy. Pracuje teraz nad ósmym rozdziałem. Porusza w nim temat, jak
można posłużyć się nostalgicznym obrazowaniem w reklamie. Maurice zgromadził imponujący wachlarz
przykładów. Stoi i peroruje o reklamie benzyny i pojęciu odległej, nie zaludnionej okolicy, o whisky i kul-
cie przyjemnego spędzania czasu. Właściwie to nawet interesujące. Paulina słucha jednym uchem. A Mau-
rice mówi, nie spuszczając z niej oka. Oboje zdają sobie sprawę z podtekstu, z czegoś nowego i niepoko-
jącego, co wyziera spod powierzchni słów, którym Paulina na pozór się przysłuchuje. Jak gdyby wzajem-
nie się obserwowali z wielkiego dystansu, niedowierzająco i ostrożnie. Oboje czekają, z której strony wy-
skoczy to kocisko. Co robisz? - myśli Paulina. - Co zrobiłeś?" I rozumie, że Maurice także myśli: Co ty
wiesz? Co zrobisz?"
Z otwartego okna domu dolatuje głos Teresy, która mówi coś do Luke'a, a on odpowiada jej bez
słów, w swoim języku.
Paulina podnosi oczy znad porannej kawy na dzwięk zapuszczanego silnika. To samochód Mauri-
ce'a. Obserwuje, jak daje wsteczny bieg, wyjeżdża na trakt i rusza w kierunku szosy. Jest ósma piętnaście.
O dziewiątej trzydzieści listonosz zostawia pocztę w skrzynce przy furtce. Teresa nie wychodzi,
więc Paulina bierze listy do ogrodu, gdzie Luke wskakuje i wyskakuje z plastikowego baseniku.
- Właściwie wszystko do Maurice'a - informuje o listach Paulina.
- Maurice będzie w Londynie do piątku - oznajmia Teresa tonem całkowicie neutralnym. Wypra-
cowana, bolesna neutralność.
- Ach tak. Nie wiedziałam, że wyjeżdża.
- Myślałam, że ci mówiłam - odpowiada Teresa bez namysłu, odpychająco. Najwyrazniej walczy ze
sobą, żeby zachować obojętną minę. Paulina widzi, że jest zacięta i pełna napięcia.
- Może i mówiłaś. W każdym razie... - Paulina kładzie listy na ławce.
- Dzięki.
- Jeśli ci potrzebny samochód, wez mój. Ja nigdzie nie jadę.
- O tak, dziękuję. Może pózniej pojadę do wsi.
- W porządku. Daj mi znać, jeśli jest coś, w czym mogłabym ci pomóc.
Teresa przygląda jej się uważnie.
- Gdybyś chciała na chwilę pozbyć się Luke'a.
- Ach, tak - odpowiada Teresa.
Paulina odchodzi. Zdaje sobie sprawę, że Teresa jest nieosiągalna. Odcięła się od wszystkiego, żyje
za mgłą swojej obsesji. Wszystko inne nie ma znaczenia.
R
L
T
* * *
Paulina stoi naprzeciw Harry'ego w zmierzchającym świetle dnia. Stoi tak daleko, jak tylko może,
ponieważ gdyby się zbliżyła, chyba nie byłaby w stanie wypowiedzieć tego, co chce powiedzieć. Pokój jest
ciemny, gdyż siedziała czekając na tę chwilę, kiedy zapadnie zmrok, a była zbyt przejęta, żeby zapalić
światło. A teraz nareszcie stoi przed nią Harry wciąż jeszcze z przerzuconym przez ramię płaszczem, któ-
rego nie zdołał odłożyć, ponieważ zatrzymało go to, co ona powiedziała, co mówi.
- Nie wierzę ci - oświadcza Paulina. - Nie ufam ci i nigdy nie będę ufać, a nie mogę dłużej żyć w
stanie ciągłej wątpliwości. Kocham cię, ale proszę Boga, żebym nie kochała.
R
L
T
Rozdział czternasty
Minęła połowa lipca i wszystko już dojrzało. Wysokie płowe trawy powiewają po obu stronach
drogi, czuby barszczu zwyczajnego zmieniły barwę z kremowej na brązową. A pola zimowej pszenicy są
koloru trawy. Krajobraz jest płowozieloną szachownicą pociętą kratami żywopłotów. Drzewa - to mroczne,
zadumane postacie. Siano skoszone; pola, na których rosło, są pokropkowane błyszczącymi, czarnymi bę-
benkami z plastiku. Lato już przekroczyło swój szczyt, rok zaczyna się przechylać. Co się stało z wiosną?
Jak to wszystko mogło się stać w ciągu kilku bystro rwących tygodni? Paulina rozumie, że to wszystko
działo się na jej oczach, a jednak teraz zdaje sobie tylko sprawę z ostateczności zmiany. Krajobraz jest nie-
stały. Nieodwracalnie pędzi naprzód, zamknięty we własne nieczułe cykle.
Maurice już wrócił. Słyszała jego samochód pózno wieczorem, ale nie wyjrzała. Tego rana widziała
go z okna w ogrodzie, gdzie przez chwilę pilnował Luke'a. Trzymał go za rączkę, gdy obydwaj okrążali
trawnik, rzucał Luke'owi piłkę - on, ojciec. A potem wyszła Teresa i Paulina się odwróciła. Nie będzie
podglądać. To, co jest między nimi, nie powinno jej obchodzić. Tylko że, oczywiście, obchodzi.
Przyjeżdżają znowu na weekend tamci dwoje, na to wygląda. Carol i James. Teresa wcześniej wy-
rzuciła z siebie tę informację z tą desperacką neutralnością, która wchodzi jej już w nawyk. Maurice po-
trzebuje Jamesa, żeby przejrzeć z nim rozdział dziewiąty i dziesiąty. Nie, nie mogli tego zrobić, gdy Mau-
rice był w Londynie, ponieważ za długo trwało sprawdzanie informacji i spotkania z ludzmi. Nie, Maurice
nie może po prostu posłać Jamesowi kopii, bo muszą przejrzeć to razem.
Nie pytaj, proszą oczy Teresy. Oczy, które są puste i niczego nie zdradzają. Nie zadawaj pytań. Nic
złego się nie dzieje. A gdyby nawet się działo, to nie możesz nic uczynić.
Paulina podejmuje słuchawkę i odkłada ją ponownie, kilkakrotnie w ciągu godziny. Czy mam to
zrobić? Czy też nie?
W przeszłości tego nie chciała. Ignorowała aluzje, zawoalowane sugestie. Mówiła sobie, że to tylko
babskie gadanie, plotki, że to byłoby nieładnie wobec Maurice'a zwracać uwagę na coś takiego. I cóż z
tego, że miał kilka przyjaciółek? - myślała. - Czego można się było spodziewać, Maurice ma czterdzieści
cztery lata, nie można oczekiwać, żeby było inaczej".
Stara znajoma odbiera telefon od razu.
- Tak? Paulina! Miło cię słyszeć! - Stara znajoma, za którą Paulina wcale nie przepada, a która zna
Maurice'a od wielu lat, dłużej niż Paulina, lepiej niż Paulina.
Paulina ma alibi, pretekst, dlaczego dzwoni ni stąd, ni zowąd. Jakieś skomplikowane zawodowe
pytanie, które znajoma z wielką przyjemnością szczegółowo z nią omawia, dopóki w końcu temat nie zo-
staje wyczerpany i można zwrócić rozmowę na tory bardziej osobiste, co - jak Paulina z góry wiedziała -
na pewno się stanie, a już na pewno zacznie się omawianie spraw, które interesują obydwie.
- A jak tam Maurice? - pyta znajoma. - Mój Boże, dotąd nie mogę się przyzwyczaić do myśli, że
jest żonaty.
R
L
T
W jej głosie jest pewna nutka, lekko lubieżna nutka, którą Paulina przewidywała i która ją mierzi.
Cóż, sama o to prosiła.
Maurice ma się dobrze, odpowiada. Zajęty swoją książką. Zajęty, kropka. Pozwala, żeby w te słowa
wkradł się leciutki ton niesmaku. Pozwala sobie na zachęcające milczenie, w które znajoma wskakuje.
Mówi o Maurice'u. Opowiada o nim anegdoty, które mają być zabawne, ale które w mniejszym czy więk-
szym stopniu dyskredytują Maurice'a. Ilustrują dobitnie, że zajmuje się tylko swoimi sprawami, ukazują
[ Pobierz całość w formacie PDF ]