[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samozachowawczego, który ostrzegałby ją przed kłopotami albo
niebezpieczeństwem. Trzeba skoczyć z samolotu bez spadochronu - proszę
bardzo, dla Kansas to żaden problem. Pogłaskać niedzwiedzia grizli?
Zwietna zabawa! Paść w ramiona prawie obcemu facetowi z
nieskrępowaną namiętnością, otwarcie kusić go, żeby posunął się tak
daleko, jak tylko ma ochotę... Niech ją diabli! Czy chociaż zaświtało jej w
głowie, że powinna go jakoś pohamować?
Pax zatrzymał się na podjezdzie przed domem, wyszedł z samochodu
i zamknął z hukiem drzwi. Poczuł przyjemne ciepło na ramionach. Słońce
działało na niego kojąco. Od piątej rano był na nogach. Wiosną, gdy cieliło
się bydło, zawsze miał więcej pracy. Przed wyjazdem z rancza Hernan-
deza wziął prysznic, nie musiał więc wracać do domu, ale wciąż bolały go
mięśnie i z przyjemnością wyciągnąłby się na dziesięć minut na wygodnej
kanapie.
Gdyby jeszcze udało mu się wyrzucić z pamięci wczorajszy
wieczór... Tak, czuł się winny, bo to on sprowokował ten nieszczęsny
pocałunek. Ale on miał ochotę tylko na niewinnego buziaka. Do głowy mu
- 33 -
RS
nie przyszło, że aż tak się zagalopują. Chciał poddać Kansas małej próbie,
sprawdzić, jak zareaguje na niespodziewaną sytuację, na swego rodzaju
stres. Więc jak to się stało, że tak szybko stracił nad sobą panowanie?
To była jej wina! Wyłącznie. Tylko że oskarżanie Kansas w
najmniejszym stopniu nie poprawiało mu samopoczucia. Pax nie zwykł
otwierać się zbyt szybko przed obcymi ludzmi. A już na pewno nie miał
zwyczaju rzucać się na kobiety jak rozjuszony byk. Był dorosłym
mężczyzną, o wiele za starym na to, by pozwolić hormonom wziąć górę
nad zdrowym rozsądkiem. Jego zachowanie w stosunku do tej kobiety
wydawało mu się czymś niepojętym. To nie miało prawa się wydarzyć.
Otworzyły się drzwi frontowe... i Pax z trudem uspokoił nerwy.
Przyczyna jego kłopotów wypadła na zewnątrz, wyrzucając z siebie potok
słów i oślepiając melanżem jaskrawopomarańczowych kolorów swojego
stroju.
- Cześć, Pax! Ale jesteś punktualny. Poczekaj, poczekaj,
zapomniałam o torebce... i może lepiej zamknę drzwi na klucz. Tylko co ja
mogłam zrobić z tym kluczem...
Pax potarł dłonią twarz, kiedy zniknęła na chwilę w domu w
poszukiwaniu torebki, klucza i diabli wiedzą czego jeszcze. Poprzedni
wieczór musiał być jakąś surrealistyczną fantazją, wytworem chorej
wyobrazni, czymś, co w połowie zmyślił albo wyolbrzymił. To była
Kansas z pierwszego spotkania. Przykład zjawiska zwanego czystą
kobiecością".
Wróciła z uśmiechem od ucha do ucha, z przewieszoną przez ramię
workowatą torbą. Nigdy nie widział tylu pierścionków i bransolet na jednej
parze rąk, a tego, w co się ubrała, nie potrafił nawet nazwać. Teoretycznie
była to sukienka, ale zapinana na guziki od dekoltu do połowy uda. Wyżej
- 34 -
RS
niż do połowy. Uszyta z cienkiej bawełnianej dzianiny, przylegała do
filigranowego ciała jak kostium kąpielowy.
- Jestem gotowa - oświadczyła radośnie. - Czy mamy jakiś plan gry
na dzisiejsze popołudnie? Zdecydowałeś, dokąd pojedziemy?
- Myślałem o takim miejscu, w którym twój brat często bywał. Ale
najpierw powinienem cię zapytać, czy rozmawiałaś z szeryfem.
- Jasne! Kiedy zaczęłam się martwić o Case'a, zadzwoniłam z
Minnesoty do tutejszych szpitali, a potem na policję. Szeryf Simons chyba
już rozpoznaje mój głos. Rozmawiałam z nim kilka razy.
- I co?
- I nic. Był bardzo miły i bardzo uprzejmy, ale nie potrafił mi pomóc.
- Kansas wsiadła do samochodu i zapięła pasy. - Zdobył się nawet na
wysiłek, żeby pojechać do domu Case'a. Ponieważ jednak nie odkrył
żadnych śladów włamania i nic nie wzbudziło jego podejrzeń, powiedział,
że niczego więcej nie może dla mnie zrobić. Doszedł do wniosku, że nie
ma powodu, by uznać mojego brata za zaginionego. Case ma naturę
włóczęgi, to powszechnie znana sprawa. Dopóki sama nie znajdę dowodu
na to, że grozi mu niebezpieczeństwo, szeryf nie ma podstaw prawnych do
wszczęcia poszukiwań.
- Ja ci powiedziałem to samo.
- Tak, pamiętam. Dlatego właśnie jestem ci wdzięczna za to, że mi
uwierzyłeś.
- Nie mam żadnej pewności, że twój brat jest w tarapatach.
- Jest - powiedziała cicho. - Ty też w to wierzysz, przynajmniej w
jakimś stopniu, inaczej by cię tu nie było.
Prawda była nieco inna. Pax poprawił wsteczne lusterko i wyjechał
tyłem na drogę.
- 35 -
RS
- Al loco y al aire, darles calle - mruknął pod nosem.
- Słucham?
- To takie znane hiszpańskie powiedzenie: Wolna droga dla
szaleńców i wiatru". - Pax wolał darować sobie wyjaśnienie, że mężczyzni
używają tego przysłowia w stosunku do upartych kobiet, których nie
przekonują nawet najbardziej rozsądne argumenty. Gdyby się nie obawiał,
że Kansas zacznie działać na własną rękę i wpadnie w poważne kłopoty, na
pewno by go tu nie było.
- Dla szaleńców...?
- Nieważne. To tylko takie powiedzenie, które przyszło mi do głowy.
- Musiał szybko zmienić temat. - Jest pewne miejsce na drugim końcu
Sierra Vista. Zwykła księgarnia i przylegający do niej barek. Nic
specjalnego, ale spotyka się w nim mnóstwo młodzieży. Wiem, że Case
bardzo często tam bywał.
- Zwietnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]