[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwieszoną na piersi. Nie była w stanie poruszyć ręką. Siedziała, jakby w
twardy sen pogrążona, kiedy wypijamy morza boleści, nie mając siły wydać
jednego westchnienia.
W pewnej chwili Judym usłyszał jej płacz samotny, jedyny, płacz przed
obliczem Boga.
Nie dzwignął głowy.
O jakiejś godzinie usłyszał jej głos cichy, z głębi łez:
 Szczęść ci Boże.
Nie mógł odpowiedzieć sam za siebie, ale jakiś głos obcy, tak jakby
Dajmonion, o którym pisał przed śmiercią Korzecki, wymówił z głębi jego
serca:
 Daj Panie Boże.
Joasia wstała.
Przez chwilę widział spod bezwładnych, ciężkich, obwisłych powiek jej twarz
bolesną. Była jak maska pośmiertna z gipsu.
Za chwilę stracił ją z oczu.
Odeszła szosą w stronę miasta, w stronę dworca kolei&
Siedział tam długo. Kiedy znowu rzucił oczyma na drogę, nie było już widać
nikogo. Wiatr tylko porywał z niej kurz wapienny, miotał go w górę jak
plewy. Kurz wapienny, naśmiewający się&
Judym uciekł.
Szedł brzegiem lasu, pózniej środkiem pastwisk błotnistych. Gdzieś błądził.
Nad wieczorem ujrzał przed sobą w polu szkielet zabudowań kopalni.
Straszna nienawiść do tego widoku i wyniosła wzgarda, jak pysk w kły
uzbrojony, otwarła się w jego piersiach. Szedł dalej.
Stanął nad brzegiem szerokiej wody, płytko rozlanej. W niskich, nędznych,
zżółkłych trawach kisł ten czarny zalew śmierci, który nad otchłanią
kopalni chwieje się lichymi falami. Ciemna woda zdawała się marzyć, zdawała
się czekać, kiedy runie w głębinę wydrążoną kiedy napełni puste lochy,
kuszące próżnie, które ją ciągną, ssą, wzywają.
Judym ją poznał. To ona! Widział ją w nocy. Tej nocy& Szukał na falach
świetlistego znaku, długiej ruchomej wskazówki, która przeszywa jak
doborowa stal damasceńska. I uczuł w sobie ostrze.
Daleko, daleko za lasami łkał świst pociągu, niby słowo tajemnicze
zawierające sens życia.
Tuż obok stóp Judyma było szerokie, suche zawalisko, otwór w postaci leja
zwróconego wierzchołkiem na dół. W głębi ziemi pod nim były niegdyś galerie
kopalni. Warstwy skał piaskowca i łupku gliniastego, wskutek  wyrabowania
budynku podtrzymującego piętro, zarwały się od własnego ciężaru i spadając,
odłamami swymi napełniły puste przestrzenie pokładów węgla. Gleba
zewnętrzna zsunęła się w przepaść wraz z murawą, krzewami i utworzyła dół
głębokości dwudziestu metrów.
W miejscu rozdarcia widać było pręgi piachu siwe i jasnożółte. Naokół stały
karłowate, nędzne sosny.
Jedna z nich rosła na samym brzegu zawaliska. Oberwana ziemia ściągnęła w
głębinę prawy jej korzeń, a lewy został na twardym gruncie. Tak ją dzieje
kopalni rozdarły na dwoje. Pień jej stał jedną połową swoją w górze, a
drugą szedł wraz z zawaliskiem, niby istota ludzka, którą na pal wbito.
Tamten, z bryłami ziemi w dół ściągnięty, prężył się jak członki na
torturach. Wszczepione w glebę pazury górne trzymały się z całej siły.
Judym zsunął się w zawalisko, żeby go nikt nie widział. Rzucił się na
wznak. Pod sobą w głębi ziemi słyszał od czasu do czasu huk wystrzałów
dynamitu i prochu. W górze widział obłoki sunące po niebie lazurowym.
Obłoki jasne, święte, zaczerwienione obłoki&
Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta.
Widział z głębi swojego dołu jej pień rozszarpany, który ociekał krwawymi
kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie długo, bez przerwy.
Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał
dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga.
Nie wiedział tylko, kto płacze..?
Czy Joasia?  Czy grobowe lochy kopalni płaczą?
Czy sosna rozdarta?
Zakopane. Jesień 1899 r.
KONIEC [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •