[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Weselne plany mogÄ… poczekaæ. Kula ziemska już zwalniaÅ‚a, a jej zależaÅ‚o, by jak
najszybciej stanęła w miejscu. Zaraz.
- A może powinniZmy najpierw siÄ™ zarÄ™czyæ? - sze
pnÄ…Å‚.
- Chyba tak.
- Ale nie na dÅ‚ugo - ciÄ…gnÄ…Å‚. - MoglibyZmy siÄ™ pobraæ
przed Bożym Narodzeniem.
- To przecież za dwa tygodnie!
- Wystarczy. W przyszłym tygodniu kupimy pierZcio
nek i przez bardzo krótki czas bÄ™dziemy narzeczeñstwem.
Pobierzmy siÄ™ w WigiliÄ™. ChciaÅ‚bym, żeby dzieñ Boże
go Narodzenia był pierwszym dniem naszego wspólnego
życia.
96
ALISON ROBERTS
- MyZlałam, że to twoja sprawka. - Z trudem otworzy
ła oczy. - To nie ja. Mnie też zdarzyło się to po raz pier
wszy.
- To znaczy, że dokonaliZmy tego razem - powiedział
z zadowoleniem i pocałował ją delikatnie. - Czyli jesteZ
my dla siebie stworzeni.
Zastanawiała się, jak długo będzie czekała, by ponownie zatrzymali ziemię.
- Chyba masz racjÄ™.
- Jestem o tym przekonany. Penny, zamieszkaj ze
mnÄ…. Nie chcÄ™ byæ sam w tym łóżku.
Nie wiedziaÅ‚a, co powiedzieæ. Czy to możliwe, by sprawy przybraÅ‚y tak szybki obrót?
Może to dziwne, ale czuÅ‚a, że powinna to zrobiæ. Jednak jakiZ wewnÄ™trzny gÅ‚os
protestował i dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że Greg również prosił ją, by się do
niego wprowadziła. W stałym związku takie posunięcie wydawało się logiczne, lecz
Gre-gowi zależaÅ‚o wyÅ‚Ä…cznie na seksie, wiÄ™c gdy odmówiÅ‚a, przestaÅ‚ siÄ™ z niÄ… spotykaæ.
Od Marka oczekiwała czegoZ więcej.
- Nie mogę - odrzekła po namyZle.
- Dlaczego? - Wpatrywał się w jej oczy. - JesteZmy
sobie przeznaczeni. ZgodziłaZ się z tym.
- Chcesz, żebym z tobą sypiała. Dlaczego nie? Ja też
chcę tego. - Przygryzła wargę. - Jak najczęZciej. Ale dla
mnie poważny związek to coZ więcej niż wspólne miesz
kanie.
- OczywiZcie. - Nie odrywał od niej oczu. - Kocham
ciÄ™. I chcÄ™ dzieliæ z tobÄ… nie tylko Å‚oże, lecz caÅ‚e życie.
- Czy ty...?
-
ROZDZIA£ SIÓDMY
- Mam wymioty z biegunką. Oraz skręconą kostkę.
- Belinda zapisywała szczegóły swoich przypadków na
tablicy.
- Biedactwo. - Penelope współczuła koleżance, lecz
postanowiÅ‚a jÄ… przelicytowaæ. - A ja mam próbÄ™ samo
bójczą przez przedawkowanie oraz obolałe plecy. - Tego
dnia jeszcze nie byÅ‚o czym siÄ™ przechwalaæ.
- Mam jeszcze ciało obce w lewym oku!
- A ja w prawej dziurce od nosa!
Belinda parsknęła Zmiechem.
- WygrałaZ. Nie przebiję cię. Co to jest?
- Podejrzewamy, że guma do żucia. Nikomu nie udało
siÄ™ tam dotrzeæ. Nie sÅ‚yszaÅ‚aZ tych wrzasków?
Podszedł do nich Jack.
- Jest wam tak wesoło, jakbyZcie tu nie pracowały.
- Rozejrzał się, po czym Zciągnął brwi. - Któż to tak
krzyczy?
- Dwulatek w szóstce.
- WepchnÄ…Å‚ sobie coZ do prawej dziurki w nosie - po
spieszyła z wyjaZnieniem Belinda, po czym obydwie się
rozeZmiały.
- Przyjemnie jest patrzeæ na ludzi zadowolonych
z pracy - zauważył Jack, jednoczeZnie badawczo przyglą-
-
98
ALISON ROBERTS
- Niech tak bÄ™dzie. - Nie chciaÅ‚a myZleæ o tym, jak jej
rodzina załatwi bilety na samolot podczas Zwiątecznego
nasilenia ruchu. Teraz chciaÅ‚a myZleæ tylko o jednym. Je
szcze mocniej przylgnęła do niego, zmuszając go do re
akcji.
- Porozmawiamy póxniej.
- Mhm - szepnęła. - Dużo póxniej.
-
DRAMATYCZNY DY¯ UR
101
- Co to za przypadek? - zainteresowała się Penelope,
żądna ambitniejszych wyzwañ.
- Urazy wielosystemowe. Auto kontra drzewo. Trzeci
stopieñ nieprzytomnoZci na skali Glasgow.
- Pacjent zaintubowany? - zapytał Jack.
- Nie. Z powodu szczękoZcisku. Ma także pękniętą
podstawę czaszki, więc pielęgniarze również nie byli
w stanie zaÅ‚ożyæ-mu rurki przez nos. Nasycenie tlenem
osiemdziesiÄ…t piÄ™æ procent.
Pielęgniarki już ruszyły w stronę sali, po drodze nakładając jednorazowe fartuchy.
- Trzeci stopieñ! - Penelope potrzÄ…snęła gÅ‚owÄ…. - Tyle
samo co drzewo!
Piętnastopunktowa skala Glasgow służy do pomiaru poziomu przytomnoZci pacjenta.
Podzielona jest na trzy kategorie: szerokoZci otwarcia xrenic oraz reakcji na bodxce
werbalne i motoryczne. Najwyższa ocena to piętnaZcie punktów, najniższa trzy.
Otrzymuje ją pacjent, który nie reaguje na głos ani na bolesne bodxce. Osoba zmarła
otrzymuje po jednym punkcie w każdej kategorii. Penelope widziała wielu pacjentów,
zwÅ‚aszcza mÅ‚odych, którzy przeżyli i odzyskali zdrowie, mimo że ich przytomnoZæ
oceniono na trzy punkty. Trzy punkty wymagają pełnej gotowoZci reanimacyjnej.
- Kto zajmuje się sztucznym oddychaniem? - rzuciła
Penelope, otwierając pojemniki z kroplówkami. - Ja mam
krążenie.
- Arnanda. - Belinda przygotowywała instrumenty. -
Jestem szefową zespołu - rzekła do Amandy. - Nie zapo-
j sprawdziæ baterii laryngoskopu. I przygotuj caÅ‚y ze-
100
ALISON ROBERTS
dając się Penny. - A ty już od paru dni wyglądasz jak uosobienie szczęZcia.
- Penny jest w siódmym niebie - potwierdziła Belin-
da. - Umieram z zazdroZci.
- Czy bÄ™dzie mi dane poznaæ przyczynÄ™ tego niezwy
kÅ‚ego stanu? - Nie przestawaÅ‚ siÄ™ uZmiechaæ. - Czy może
radoZæ ta wynika z wyzwania zawodowego?
- Zapytaj Marka Wallace'a - rzuciła Belinda. - Albo
poczekaj do jutra, aż zobaczysz pierZcionek.
- Belinda! - ofuknęła jÄ… Penelope. - To miaÅ‚a byæ ta
jemnica!
- Wszyscy już wiedzą.
- Oprócz mnie. - Jack promieniał. - Moje gratula
cje...
- Dzięki. - Penny rzuciła przyjaciółce nienawistne
spojrzenie. - To miaÅ‚ byæ sekret, dopóki nie znajdziemy
pierZcionka.
- Strasznie się z tym grzebiecie. PowiedziałaZ mi
o tym przeszÅ‚o tydzieñ temu. Sama dobrze wiesz, że tutaj
żadna tajemnica długo się nie uchowa.
- Przez takie koleżanki jak ty.
- To nie ja się wygadałam - zaprotestowała Belinda. -
W zeszłym tygodniu, w pokoju dla personelu Mark wer
tował książkę telefoniczną i wypisywał adresy jubilerów
w mieZcie.
Podszedł do nich Matt.
- OgÅ‚aszam alarm dla urazówki. Za dziesiÄ™æ minut
wszyscy majÄ… byæ na swoich stanowiskach.
- Genialnie! - Belinda się rozpromieniła. - Zaraz ko
muZ przekażę moje wymioty z biegunką!
-
DRAMATYCZNY DY¯ UR
103
siÄ™, by sprawdziæ, czy ktoZ ich widzi. ZwÅ‚aszcza Mark. Niestety, patrzyÅ‚ prosto na nich.
CzujÄ…c, że siÄ™ czerwieni, wyjęła marker, by opisaæ strzykawkÄ™. Zaloty Jeremy'ego byÅ‚y
jej nie w smak, ale co mogÅ‚a zrobiæ?
- Jeszcze minuta.
Cały zespół powoli ruszył do drzwi. Obok Marka przystanął Jack.
- SÅ‚yszaÅ‚em, że należy ci pogratulowaæ. UdaÅ‚o ci siÄ™.
- Wiem - przyznał. Przeniósł wzrok na Penelope.
Wcale nie była pewna, czy nie ma jej za złe, że ta infor
macja nie jest już ZciZle tajna, ale on tylko uZmiechnął się
do niej.
- Gratulacje? Z jakiego powodu? - To pytanie, zadane
szeptem, zelektryzowało ją. Zapomniała, że Jeremy stoi
tuż obok. - Czy stało się coZ, o czym nie wiem?
DziÄ™ki Bogu nie musiaÅ‚a odpowiadaæ, ponieważ do sali wkroczyli pielÄ™gniarze z
noszami. Z wyrazu jego twarzy zdążyÅ‚a jedynie wyczytaæ, że wszystkiego siÄ™ domyZliÅ‚.
Oraz że nie jest zadowolony. Poczuła bardzo nieprzyjemny ucisk w dołku, który
towarzyszył jej przez dłuższy czas, mimo że skupiła się już na swoich zadaniach.
- Sheila Henry, lat czterdzieZci dwa.
Kobieta była przypięta do deski. Miała też nałożony kołnierz ortopedyczny. Jeden z
członków ekipy przytrzymywał maskę tlenową. Była podłączona do przenoZnego EKG.
Personel ustawił się do przełożenia deski z noszy na stół.
- Na trzy - komenderował Mark. - Raz, dwa, trzy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]