[ Pobierz całość w formacie PDF ]
milczeniu ruszył do ataku. Conan bez słowa uczynił to samo. Spróbował wyprowadzić cięcie,
jednak stąpnąwszy nieuwa\nie, poślizgnął się na ubitym śniegu i ledwie utrzymał się na
nogach. Totila, wykorzystując chwilowy brak równowagi przeciwnika, zamachnął się, by
wyprowadzić potę\ny cios zza głowy. Czyniąc to, opuścił nieznacznie tarczę, co w zupełności
wystarczyło Conanowi. Cymmerianin po raz pierwszy zdecydował się na sztych. Stanąwszy
na równych nogach po udawanym potknięciu, wyrzucił ramię z mieczem wprost przed siebie,
wkładając w to wszystkie pozostałe siły. Czub miecza wbił się w usta krzyczącego Totili,
zgruchotał zęby, podniebienie, kości czaszki i wynurzył się z ozdobnego hełmu na długość
piędzi. Gdy Conan wyszarpnął miecz, jego olbrzymi przeciwnik jeszcze przez chwilę
utrzymywał się na nogach, po czym padł sztywno jak zwalone drzewo.
Conan odwrócił się do Tormańczyków.
Kto jeszcze chce podą\yć w ciemność za swoim władcą?
Dumni tormańscy wojownicy zupełnie stracili ducha. Nie mieli króla i znajdowali się w
obcym kraju wobec zjednoczonych wrogów. Najstarsi wojownicy naradzali się długą chwilę,
po czym jeden z nich podszedł do Alcuiny.
Pani, nasz król nie pochodził ze szlachetnego rodu i nie pozostawił następcy. Jeśli
Cambrejczycy i Thungiańczycy zjednoczą się, my, Tormańczycy, przyłączymy się do was.
Pod warunkiem, \e będziemy traktowani na równych prawach.
Alcuina obejrzała się na Leovigilda, który nieznacznie skinął głową. Królowa odwróciła
się do starego wojownika:
Niech się tak stanie powiedziała, po czym przeniosła wzrok na zwłoki Totili.
Rzućcie to ścierwo na stos razem z fałszywym Leovigildem. Totila nie był człowiekiem
godnym królewskiego pogrzebu.
Nie! zagrzmiał Conan. Ułó\cie mu stos dwakroć wy\szy ni\ Odoakowi! Był
wielkim wojownikiem, na Croma! Jeśli tego nie zrobicie, sam go pochowam!
Alcuina przyglądała się mu przez chwilę, po czym powiedziała:
Dobrze. Zróbcie, jak ka\e ten mistrz. Spalcie Totilę wraz z mieczem, hełmem i okryjcie
go jego płaszczem.
Kupiec Dawaz oderwał wzrok od rozładowywanego statku i ujrzał zmierzającą ku swej
faktorii znajomą postać. Nawet z du\ej odległości nie mógł pomylić się, kogo zdobi grzywa
czarnych, rozwianych włosów.
Conan! krzyknął machając rękami. Rzucił listę ładunku i pośpieszył przywitać
wojownika. Gdy był bli\ej, zauwa\ył, \e Conan nie ma ju\ na sobie spi\owej zbroi, niesie
natomiast długi aquiloński miecz. Na ramionach Cymmerianina lśniło kilka wysadzanych
klejnotami złotych bransolet.
Witaj, Dawazie powiedział Conan. Kiedy ten statek wypływa na południe?
Jutro, gdy tylko skończymy wyładowywać moje towary. Jak ci się wiodło? Podobało
się ci na Północy? Poniewa\ Conan nie zwalniał kroku, Dawaz musiał solidnie wyciągać
nogi, by nie zostać w tyle.
Zima okazała się znośna. Była mniej nudna, ni\ się obawiałem. Znajdzie się na tym
statku trochę porządnego, południowego wina?
Najlepszego, turańskiego. Przytrafiły się ci jakieś przygody? Pewnie musiałeś dokonać
cudów, by zdobyć tyle złota.
Conan przystanął przy budynku faktorii.
Ka\ przynieść wina, to opowiem ci wszystko, chocia\ nie ma tego zbyt wiele. Na
Croma, trafiały się mi ciekawsze zimy!
Strona 81
[ Pobierz całość w formacie PDF ]