[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zieloni.
Zbladł, zdenerwował się i momentalnie udzieliło się to innym, choć nie mieli przecież
żadnego powodu, żeby się bać. Mizera przystanął.
- Może zawrócimy?
- I będziemy tak przed nimi szli? Albo biegli? Pomyślą, że uciekamy.
- Ale jakoś głupio... - krzywił się Mizera. - Zwłaszcza mnie. Pierwszy raz spotykamy
się wszyscy z Zielonymi twarzą w twarz...
- I bardzo dobrze! - powiedział twardo Rudy. - Staniemy pod płotem, przepuścimy
ich. Cisza.
Czuli wpatrzone w siebie spojrzenia pierwszych chłopców ze zbliżającej się kolumny.
I nagle usłyszeli komendę:
- Zpiew!
- Ale co? Jaką piosenkę? - rozległy się pytania z szeregu.
- Tę samą, tylko lepiej. Zaczynać!
I cały oddział Zielonych przedefilował obok chłopców Rudego ze śpiewem. Na
samym końcu szedł starszy, dorosły już chłopak. Pająk i Gruby rozpoznali go: to był ten sam,
który prowadził pierwsze spotkanie koło komórek za Domem Dziecka. Michalski i Mizera nie
musieli rozpoznawać, bo dobrze go przecież znali. Mizera odwrócił głowę, jakby nagle coś
bardzo ciekawego zobaczył za płotem, o który był oparty. Ale Michalski przeciwnie,
pierwszy się odezwał. Był już zupełnie spokojny.
- Cześć, Andrzej!
- Jak się masz? - odpowiedział tamten i przystanął na moment. - Przyłączysz do nas?
Kolacja dziś będzie pózniej, idziemy na małą wycieczkę. Za hałdy. Chłopcy chcieli
poćwiczyć śpiew w marszu...
- Przyda się wam to! - wyrwał się Staszek Koza i zanim Gruby zdążył go kopnąć w
kostkę, roześmiał się głośno: - Fałszujecie aż strach!
- No właśnie! Więc jak, przyłączysz? Pytanie skierowane było do Michalskiego.
- A małe dzieci i dziewczyny mają kolację normalnie?
- Normalnie.
- To zjem z nimi - powiedział Michalski. - Słuchaj... ty chyba wiesz, że ja się
oficjalnie zwolniłem?
- Wiem. Ale te zwalniania będą się musiały skończyć. Sam widzisz, jak nasi chłopcy
na ciebie patrzą! W ich oczach to ci nie pomoże, oficjalnie czy nieoficjalnie.
- Gwiżdżę na nich! - rzucił się Michalski, ale nagle zmienił ton. - Andrzej! Dałeś
komendę śpiew , żeby mi nie przygadywali przechodząc?
- Bystry jesteś. Do widzenia...
I pobiegł, doganiając po chwili całą kolumnę Zielonych.,;.
- To jest ktoś ważny tam u was w Domu Dziecka? - spytał Zenek Gazda, kiedy ruszyli
przed siebie. - Ale nie ich Szef, co?
- Szef jest tajny. Andrzej prowadzi Zielonych w imieniu Szefa, tłumaczyłem ci już to
sto razy! - rozzłościł się Mizera.
- Nie ciebie pytam, nie wrzeszcz.
- Andrzej to dobry chłopak... - mówił Michalski. - Jest wychowankiem naszego
Domu, od małego w nim był. Teraz już ma chyba dziewiętnaście lat, pracuje na kopalni. Ale
mieszka u nas. Dyrektor go zatrzymał. Pomaga wychowawcom, wykonuje różne prace... A
ostatnio zajmuje się Zielonymi. Potrafił ich wziąć w garść, sami zresztą widzieliście...
- Tak - powiedział Rudy. - Chyba to sensowny gość. Ale swoją drogą, to ja ci nie
zazdroszczę twojej sytuacji...
- Mówi się trudno - uciął Michalski. - Dla mnie sztandar ważniejszy. I wy.
Chłopcy długo szli w milczeniu. Każdy myślał sobie o czymś tam, może nawet każdy
o czym innym, ale przecież nikt się nie zdziwił, kiedy nagle, już na moście, Mizera
powiedział głośno:
- Szkoda, że porucznik nie podał Rudemu żadnego szczegółu więcej, żadnego
nazwiska. Myślę o tym plutonowym od nas z Borzechowa. Aatwiej byłoby sztandar znalezć...
a wtedy można by jakoś dogadać się z tymi Zielonymi...
Rudy przystanął. Więc chłopcy też. I otoczyli go w koło.
- Przecież porucznik znał nazwisko i nic mu to nie pomogło.
- Może zle szukał... Był sam. A nas jest siedmiu. Powiedz, Rudy, dlaczego nie chciał
ci podać nazwiska? - spytał Pająk. - Od dawna mnie to zastanawia...
- Chłopcy, czy wy nie rozumiecie... przecież sztandar wojskowy to nie jest kawałek
materiału.
- My tego nie rozumiemy? - oburzył się Gruby. - No wiesz!
- Nie przerywaj. Ja w innym sensie... Porucznik na moje pytania powiedział, że w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]