[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Orchidea równie\, bo została gruntownie zapylona.
Czy nie nudzę cię, Tanner?
60
NOC MYZLIWEGO
- Ani trochę.
- Na pewno?
- Z pewnością nie.
- Natomiast u orchidei z gatunku Ophrys mamy
jeszcze inny sposób zapylania, który uczenie zwie się
pseudokopulacją.
- Opowiedz mi o tym, Charly.
Zrobiła to. Nawet gdy w wieku dziewięciu lat chodził
z kolegami za stodołę, nie słyszał tak otwartych
wywodów na tematy seksualne. Uśmiechnął się z pew-
nym wysiłkiem. Pasemka włosów przecinały jej policzki.
Przemawiała na temat seksu z obojętnością i precyzją
botanika. Przypominała kobietę reagującą ziewnięciem
na próbę pocałunku. Starannie unikała jego oczu, lecz
nie miał wątpliwości, co chciała powiedzieć: Nie martw
się Tanner, ta mała stara panna nie rzuci się na ciebie.
Wrócili do salonu. Tanner zgasił światło i zamknął
drzwi do szklarni. Zatrzymał się przed nimi.
- Coś się stało?
- Nie, tylko... Nie rozumiem, dlaczego to robisz.
Częstujesz mnie nalewką, pokazujesz koronki i or-
chidee, a jednocześnie twierdzisz, \e to twoje sekrety.
Dlaczego mi je zdradzasz?
Nie odpowiedziała na to od razu, gdy\ na chwilę
wyszła z pokoju. Wróciła, niosąc jego kurtkę i kapelusz.
- Masz swoje sekrety, Tanner, i ja mam swoje.
Mo\e kiedyś będziesz chciał z kimś porozmawiać. Ja
zrobiłam pierwszy krok, to wszystko. A teraz zmiataj
stąd. Jest ju\ pózno.
Komenderowała nim, jak kapral rekrutami. Z praw-
dziwą perfekcją odgrywała rolę matki, siostry i przy-
jaciółki jednocześnie.
- Wróć, \eby sprawdzić, co z sową. Jeśli mnie nie
zastaniesz, wejdz tylnymi drzwiami i wez sobie kawy.
Wszyscy wiedzą, \e nie zamykam tych drzwi. Teraz
pocałuj mnie i ruszaj w drogę.
NOC MYZLIWEGO 61
Wspięła się na palce, \eby cmoknąć go w policzek.
Zupełnie jak babcia. Domyślił się, \e w ten sposób
jeszcze raz chciała mu dać do zrozumienia, kim była.
Nie była kobietą, która zapłonęła namiętnością w
ciemnościach stajni, lecz zwykłą Charly. Mógł na nią
liczyć, jeśli chodziło o obiad, kawę lub przyjaznego
słuchacza. Nic więcej.
Gdy wyciągnął do niej ramiona, sam nie wiedział,
dlaczego to zrobił. Mo\e z powodu orchidei, mo\e
sprawiły to koronki. A mo\e Charly była jeszcze zbyt
młoda, \eby całować ją jak starą ciotkę? Mo\e rozłościł
się na nią z powodu otwartych stale drzwi? Wmawiał
sobie, \e spowodował to gniew. Tylko nigdy jeszcze
nie odczuwał gniewu w taki sposób. Z niezywkłą dla
siebie czułością pogłaskał ją po twarzy. Spojrzała na
niego swymi zielonymi oczami.
Pocałował ją w usta. Poprzednim razem chciał ją
przestraszyć. Teraz nie miał \adnego rozsądnego
wytłumaczenia, dlaczego to robi. Delikatnie pieścił
ustami jej jedwabiste wargi. Dłonią obejmującą szyję
Charly wyczuwał przyśpieszenie jej pulsu. Z cichym
jękiem odchyliła głowę. Znowu jęknęła z przestrachem,
niczym zwierzątko schwytane w pułapkę.
Tanner sam poczuł się jak w potrzasku. Językiem
smakował niebezpieczną słodycz jej języka. Przestań,
powtarzał sobie w myślach. To nie było w porządku,
nie miał prawa jej całować, a ona nie powinna
oddawać mu pocałunków. Nie mógł się jednak od niej
oderwać, zrezygnować ze słodyczy jej ust, jej ciepła,
gotowości i pragnienia, które wyczuwał tak wyraznie.
W cichości błagał, by trzasnęła go w pysk.
Gdy przerwał pocałunek, Charly gwałtownie za-
czerpnęła powietrza, ale się nie cofnęła. Nie ogoloną
szczęką przesunął po jej policzkach, skroniach i wło-
sach. Zapewne podrapał ją, ale nie sprzeciwiała się
temu. Niemal niedostrzegalnym ruchem wzniosła ręce
62 NOC MYZLIWEGO
wzdłu\ jego ramion, a\ dosięgnęła karku. Chłód jej
palców świadczył o ogromnym napięciu. Wargi jej
dr\ały, a w oczach dostrzegał wzburzenie. Chyba nie
w pełni wiedziała, co robi. Tanner wiedział. Kochanie
- myślał - sama wiesz, czego pragnę i czego ty chcesz..
Od wielu lat nie prze\ywał takiej namiętności, nie
wąchał kobiecych zapachów i nie dotykał kobiecego
ciała. Spędził zbyt wiele chłodnych nocy ze swym
karabinem, pewnie zebrało się ich ju\ ponad tysiąc, a
teraz spotkał Charly...Charly stanowiła pokusę
płomiennej namiętności. Zaczęli całować się pośrodku
salonu, a gdy skończyli kolejną serię wygłodniałych
pocałunków, okazało się, \e przypiera Charly do
ściany. Za nic w świecie nie chciał jej puścić.
Przesunął rękami wzdłu\ szczupłych pleców. Baweł-
niana bluzka ślizgała się po jedwabnej bieliznie. Pod nią
wyczuwał ciepło i jędrność jej ciała. Pragnął dotknąć
nagiej skóry i wiedział, \e Charly równie\ po\ądała jego
pieszczot. Cała dr\ała z pragnienia. Sama spróbowała
pocałować go w usta, ale zderzyła się z jego nosem.
Uśmiechnął się i znowu mocno przywarł ustami do jej
warg.. Starannie uczył jej geografii pocałunków, poka-
zywał, jak dopasować nosy, wargi i języki. To było
takie łatwe, takie przyjemne.
Charly bardzo nieśmiało, jakby bojąc się reakcji
Tannera, opuściła dłonie na jego biodra. Męskość
stanęła w nim dęba, ale jakoś opanował po\ądanie.
- Połó\ ręce z powrotem na ramiona, kochanie, i to
szybko.
- Ja..
- Ju\! - wciągnął powietrze w płuca. - Do diabła,
co ty robisz, kobieto?!
Uśmiechała się do niego. Nie miała za grosz
rozsądku. Jego warknięcie mogło spłoszyć niedzwie-
dzia, a ona stała spokojnie z na wpół rozpiętą bluzką i
uśmiechała się opiekuńczo. Tak, opiekuńczo!
NOC MYZLIWEGO 63
- Czy ty nie widzisz, do czego prowadzisz? - war-
knął na nią.
- Wiem, \e nigdy sobie na to nie pozwolisz -
szepnęła delikatnie. - Ufam ci.
- Nie ufaj nikomu. Nikomu, Charly, a najmniej
mnie - gwałtownym ruchem nało\ył kapelusz. Od-
dychał głośno i nierówno. Otworzył drzwi. - Zamknij
te drzwi i lepiej ich nie otwieraj.
- Dobrze, Tanner.
- Trzymaj je zamknięte na klucz, zwłaszcza gdy
jesteś sama.
- Dobrze, Tanner.
Zatrzasnął za sobą drzwi i jednym skokiem pokonał
schody od werandy. Dobrze wiedział, \e Charly nie
posłucha jego rady. Poczuł na twarzy uderzenie mrozu.
Był tak wściekły, \e nie mógł o niczym myśleć. Zdecydo-
wanie nakazał samemu sobie pozostawić ją w spokoju.
Wrócił dwa dni pózniej, a po kolejnych dwóch
dniach jeszcze raz. Charly nie udało się go zobaczyć,
wyczuwała tylko jego obecność. Za ka\dym razem
budziła się koło północy i na pół przytomna ze snu
wciągała stary, niebieski szlafrok, po czym szła do
kuchni. Przez okno mogła dostrzec słabe światło
latarki na strychu stajni.
To zdarzyło się w niedzielę. Od jego poprzedniej
wizyty minęły trzy dni. Jak poprzednio, Charly
obudziła się w środku nocy, by wpatrywać się w
migoczące światełko. Marzły jej bose stopy.
Tym razem jednak coś było nie tak. Nie wiedziała
dokładnie, o co chodzi, ale czuła niepokój. Mimo to
napomniała się surowo: Charly, nie pójdziesz tam.
Nalała sobie wody i popijała nerwowo. Skoro
Tanner wybiera taką porę na swe wizyty, to naj-
wyrazniej nie chodzi mu o spotkanie. Chce tylko
64
NOC MYZLIWEGO
zobaczyć swoją sowę. To, \e jej jeszcze stąd nie
zabrał, nie miało istotnego znaczenia. Nie mógł
widocznie sam się nią opiekować, czy to z uwagi na
nieregularne godziny pracy, czy to z powodu podró\y.
Zaiste niewa\ne dlaczego. Gdyby tylko mógł, z pew-
nością by ją zabrał. Przecie\ dla niej gotów był
nadkładać wiele mil i włóczyć się po nocach w trzas-
kający mróz.
Charly dobrze wiedziała, czemu Tanner nie chciał
jej widzieć. Psiakrew, przecie\ za ka\dym razem,
kiedy tu był, rzucała się na niego, jak grzejąca się
klacz na ogiera. Co miał począć taki cholerny
przystojniak z dziewczyną tak brzydką, jak ona? Dwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •