[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Miałem ochotę mocno nią potrząsnąć. Prawdę mówiąc, mia-
łem ochotę naszpikować je pociskami usypiającymi i nieprzytomne
zapakować na statek. Jednak pozostali sprzeciwiali się temu, a Dia-
na nie wiedziała, czy w takim stanie zdołałaby je odpowiednio pod-
łączyć do aparatury hibernacyjnej.
Będę modlić się za was wszystkich powiedziała Teresa.
Mam nadzieję, że wszyscy przeżyjecie i będziecie szczęśliwi po
powrocie do domu.
Dziękujemy. Marygay spojrzała na zegarek. Teraz
wróć do swoich ludzi i powiedz im, że o dziewiątej komputer po-
kładowy zamknie tę śluzę i wypuści statki. Do ósmej możemy jesz-
cze zabrać wszystkich, każdego z was. Potem będziecie musieli zo-
stać tutaj i... mieć nadzieję.
Pójdę z tobą zaproponowała Diana. Spróbuję jeszcze
raz przemówić im do rozumu.
Nie sprzeciwiła się Teresa. Słyszeliśmy już twoje ar-
gumenty, a statek powtórzył je dwa razy. Zwróciła się z powro-
tem do Marygay i powiedziała: Przekażę im twoje słowa. Dzię-
kujemy za troskę.
Odwróciła się i odpłynęła.
Była tylko jedno toaleta przystosowana do stanu nieważkości.
Wyłonił się z niej Stephen Funk. Był bardzo blady.
Twoja kolej, Williamie.
Zrodek smakował jak miód z dodatkiem terpentyny. I działał z
siłą wodospadu.
W szkole na zajęciach z antropologii czytaliśmy o pewnym
afrykańskim plemieniu, którego członkowie przez cały rok odży-
wiali się chlebem z serem i mlekiem. Raz w roku zarzynali krowę i
obżerali się jej tłuszczem, ponieważ uważali biegunkę za dar bo-
gów, oczyszczenie. Spodobałby im się ten środek. Nawet ja poczu-
łem to katharsis. Prawdę mówiąc, czułem się tak, jakbym miał ka-
tar jelit.
Oczyściłem toaletę i opuściłem ją.
Miłej zabawy, Charlie. To naprawdę poruszające doświad-
czenie.
Popłynąłem korytarzem i wgramoliłem się do ostatniego stat-
ku ratunkowego, z jego trzydziestoma trumnami stojącymi rzędem
w słabym czerwonym świetle. Czy były ostatnią rzeczą, jaką zoba-
czę w życiu? Przychodziły mi na myśl przyjemniejsze widoki.
Diana pomogła mi podłączyć cewniki, posmarowane maścią
ze środkiem rozkurczającym mięśnie. Poszło łatwiej niż poprzed-
nim razem, kiedy wracałem z ostatniej bitwy. Pewnie nauczyli się
czegoś przez tych kilka wieków.
Ukłucie w nogę sprawiło, że zdrętwiała mi od pachwiny w dół.
Wiedziałem, że to ostatni zastrzyk, zmieniający moją krew w nie
krzepnący polimer.
Chwileczkę powiedziała Marygay, pochyliła się nad
trumną, ujęła moją twarz w dłonie i pocałowała. Zobaczymy się
jutro, kochany.
Nie przychodziło mi do głowy nic, co mógłbym powiedzieć,
więc tylko skinąłem głową, już zapadając w sen.
19
Nie wiedziałem, że pięć osób z grupy Teresy zmieniło zdanie i
w ostatniej chwili wsiadło na nasz statek. Znajdowałem się już w
tej dziwnej przestrzeni, w której miałem przebywać przez następne
dwadzieścia cztery lata.
Wszystkie pięć statków wystrzelono z "Time Warp" jednocze-
śnie, tak by mogły wrócić do domu w odstępach kilku dni lub tygo-
dni. Nawet dziesięcio lub stumilionowe różnice mocy silników,
pomnożone przez dwadzieścia cztery lata, mogły spowodować
znaczny rozrzut czasów przybycia.
Skierowaliśmy dzioby statków w kierunku Middle Finger i
przez dziesięć lat cierpliwie pożeraliśmy przestrzeń. W pewnym
momencie, przez bardzo krótką chwilę, pozostawaliśmy zupełnie
nieruchomo względem ojczystej planety. Potem przez siedem lat
przyspieszaliśmy w jej kierunku, obróciliśmy statki i przez siedem
następnych lat wytracaliśmy prędkość.
Oczywiście byłem tego nieświadomy. Czas szybko płynął o
wiele za szybko jak na okres niemal równy połowie mojego życia
ale wyczuwałem jego bieg. Nie byłem ani przytomny, ani nie
spałem, tylko pływałem w czymś w rodzaju morza wspomnień i
fantazji.
Przez wiele lat lub długich jak lata dni, obsesyjnie nawiedzała
mnie myśl, że przez całe życie od czasu kampanii na Alephie-0,
Yod-4, Tet-2 lub Sade-138, żyłem w obliczu śmierci lub kalectwa.
Wszystkie te neurony pławiące się w ostatniej mikrosekundzie eg-
zystencji, przekazujące skończoną, lecz ogromną liczbę możliwo-
ści. Nie będę żył wiecznie, lecz nie umrę naprawdę, dopóki neuro-
ny będą wysyłać i odbierać impulsy.
Przebudzenie przypominało śmierć wszystko to, co tak dłu-
go było rzeczywistością, powoli znikało w mroku, ciszy i odrętwie-
niu, w jakim moje ciało przetrwało przez ponad dwie dekady.
Dławiłem się powietrzem.
Kiedy mój żołądek i płuca miały już tego dość, przez rurę w
ustach napłynęło coś słodkiego i chłodnego. Usiłowałem otworzyć
oczy, ale tampony przytrzymywały powieki.
Dwa cudowne ukłucia bólu przy wyjmowaniu cewników i
moim pierwszym ruchem jeśli można to uznać za ruch była
słaba erekcja, wywołana żywszym obiegiem krwi. Przez jakiś czas
nie mogłem poruszyć rękami ani nogami. Stawy palców dłoni i
stóp uspokajająco trzeszczały, wracając do życia.
Diana zdjęła mi tampony z oczu i suchymi palcami rozchyliła
powieki.
Halo? Jest tam ktoś?
Przełknąłem syrop i słabo zakaszlałem.
Czy z Marygay wszystko w porządku? wychrypiałem.
Odpoczywa. Obudziłam ją przed chwilą. Ty jesteś drugi.
Gdzie jesteśmy? Na miejscu?
Tak, na miejscu. Kiedy zdołasz usiąść, zobaczysz poczciwą
starą Middle Finger, wyglądającą jak cholernie zimna suka. Na-
piąłem mięśnie, ale zdołałem tylko lekko drgnąć. Nie przemę-
czaj się. Odpocznij chwilę. Kiedy poczujesz głód, dostaniesz trochę
starej zupy.
Ile statków dotarło?
Nie wiem jak nawiązać z nimi łączność. Kiedy Marygay
wstanie, ona lub ty spróbujecie się z nimi połączyć. Widzę jeden.
A ilu ludzi? Czy straciliśmy kogoś podczas hibernacji?
Jedna ofiara. Leona. Nie rozmroziłam jej. Może nie wszy-
scy pozostali będą zupełnie sprawni, ale budzą się.
Zasnąłem na kilka godzin, a potem zbudził mnie cichy głos
Marygay, płynący z głośnika. Usiadłem w mojej trumnie, a Diana
przyniosła mi zupę. Smakowała jak słony wywar z marchewki.
Otworzyła boczną ściankę. Moje ubranie było tam, gdzie je
zostawiłem, dwadzieścia cztery lata starsze, ale wciąż nadające się
do noszenia. Ubierając się, musiałem kilkakrotnie odpoczywać,
żeby przełknąć ślinę, i walczyć z mdłościami wywołanymi nieważ-
kością. Nie było tak zle. Pamiętałem jak za pierwszym razem, jesz-
cze w szkole, byłem do niczego przez kilka dni. Teraz tylko przeły-
kałem ślinę, aż zupa postanowiła zostać w żołądku, po czym skoń-
czyłem się ubierać i popłynąłem do Marygay.
Na pół unosiła się na fotelu pilota. Przypiąłem się pasami do
sąsiedniego.
Kochanie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]