[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oddalający ją od dotychczasowego życia. A lunapark był tego życia istotnym elementem.
Wiedziała, że jeśli chce poświęcić się karierze artystycznej, nie może przywiązywać się do
Joylandu.
Lunapark dawał jej poczucie bezpieczeństwa, był jej drugim domem, tak samo jak
stojący za nią mężczyzna był dla niej i matką, i ojcem. Pamiętała to znużenie i zatroskanie na
jego twarzy, gdy przyszedł do domu i powiedział, że park potrzebuje pieniędzy. Megan
wiedziała, ile niekończących się problemów przyniesie najbliższe lato.
Pop miał prawo przeżyć starość w spokoju, poświęcając się swojemu hobby. Miał już
w życiu wystarczająco dużo zmartwień i dużo odpowiedzialności. Miał prawo do chodzenia
na ryby, wysypiania się, do hodowania azalii. Czyż mogła mu tego odmawiać jedynie z lęku
przed przecięciem ostatniej nici, jaka łączyła ją z dzieciństwem? Pop miał rację. Nadszedł
czas na zmiany.
Wolno podeszła do biurka i poszukała długopisu.
- Podpisz to - zwróciła się do Popa. - Wypijemy szampana na kolację.
Pop wziął długopis, ale nie spuszczał z niej wzroku.
- Jesteś pewna, Meg?
Skinęła głową bez najmniejszego wahania.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się na widok błysku w jego oczach, gdy pochylał się, by
podpisać akt sprzedaży.
Napisał swoje nazwisko zamaszyście, potem podał Megan długopis, by mogła
poświadczyć podpis. Megan podpisała się wyraznymi, dużymi literami, nie pozwalając, by jej
zadrżała ręka.
- Powinienem zadzwonić teraz do Katcha - powiedział Pop z westchnieniem ulgi,
zupełnie jakby zdjęto mu z piersi ogromny ciężar. - Albo odwiezć mu te dokumenty.
- Ja je zawiozę. - Megan starannie złożyła papiery. - Chciałabym z nim porozmawiać.
- Doskonały pomysł. Wez pikapa - zasugerował, gdy odwracała się w stronę drzwi. -
Zanosi się na deszcz.
Gdy dojeżdżała do domu Katcha, odzyskała już całkowity spokój. Dokumenty
wsunęła bezpiecznie do tylnej kieszeni spodni. Zaparkowała pikapa za samochodem Katcha i
wysiadła.
Powietrze było śmiertelnie ciche i ciężkie, niemal drżało od zbierającego się deszczu.
Na niebie kłębiły się czarne chmury. Tak jak poprzednim razem, podeszła do frontowych
drzwi i zapukała. I tak samo jak przedtem nie było odpowiedzi. Odwróciła się i obeszła dom
dookoła.
Ale nie znalazła Katcha w ogrodzie. Nie słyszała żadnego dzwięku prócz szumu
morza stłumionego przez wysoki żywopłot. Zauważyła, że Katch posadził młodą wierzbę na
zboczu, które schodziło do plaży. Ziemia pod drzewem była jeszcze ciemna, świeżo po-
ruszona. Nie mogąc się pohamować, Megan podeszła do drzewka, by dotknąć jego
delikatnych, młodych liści. Dziś nie było wyższe od niej, ale wyobraziła je sobie w
przyszłości - potężne, rozłożyste, latem stanowiące oazę cienia. Instynkt nakazał jej pójść
zboczem dalej ku morzu.
Katch stał z rękami w kieszeniach, obserwując nadchodzący przypływ. Nagle
odwrócił się, jakby wyczuł jej obecność.
- Stałem tu i myślałem o tobie - powiedział. - Czyżbym cię tu ściągnął?
Wyjęła dokumenty i podała mu zamaszystym gestem.
- Lunapark jest twój - powiedziała. - Tak jak chciałeś. Nawet nie spojrzał na
dokumenty, ale dostrzegła przelotny błysk w jego oczach.
- Chciałbym z tobą porozmawiać, Meg. Wejdzmy do domu.
- Nie. - Cofnęła się o krok. - Naprawdę nie ma już nic do powiedzenia.
- To twoja opinia. Ja mam ci wiele od powiedzenia. A ty mnie wysłuchasz. - Jego
głos, w którym pojawiło się zniecierpliwienie, dotarł do Megan wraz z silnym podmuchem
wiatru.
- Nie chcę cię słuchać, Katch! - Przy świetle pierwszej błyskawicy na niebie wcisnęła
mu do ręki dokumenty. - Wez je!
- Megan, poczekaj... - Gdy się odwróciła, chwycił ją za ramię. Grzmot zagłuszył jego
dalsze słowa.
- Nie będę czekać! - odparowała, wyrywając mu się. - Przestań mnie szarpać. Masz to,
czego chciałeś. Nie jestem już ci potrzebna.
Katch zaklął, wcisnął dokumenty do kieszeni i, zanim uszła dwa kroki, znów chwycił
ją za ramię i obrócił w kółko.
- Nie jesteś chyba taką idiotką. Musimy porozmawiać. Mam ci coś do powiedzenia.
Coś ważnego. - Podmuchy wiatr smagały twarz Megan, targały jej włosami.
- Czy ty nie rozumiesz prostego słowa nie"? - krzyknęła, a jej głos walczył z
narastającym hukiem fal i świstem wiatru. - Nie chcę słuchać, co masz mi do powiedzenia!
Nic mnie to nie obchodzi!
Z nieba lunął deszcz, tak silny, że zmoczył ich w okamgnieniu.
- A szkoda - odpowiedział równie zły jak ona. - Ponieważ i tak mnie wysłuchasz.
Chodzmy do środka!
Zaczął ją ciągnąć przez plażę, ale udało jej się wyrwać i skręcić gwałtownie. Deszcz
lał strugami, tworząc wokół nich ściany wody.
- Nie! - krzyknęła. - Nie wejdę z tobą do środka!
- Ależ wejdziesz - upierał się.
- A co zrobisz? Zaciągniesz mnie za włosy?
- Nie podpuszczaj mnie. - Znów wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. - W porządku -
powiedział wreszcie i jednym sprawnym ruchem, którym całkowicie ją zaskoczył, wziął ją na
ręce.
- Zostaw! - Oślepiona złością, kopała i rzucała się w powietrzu. Ale Katch, ignorując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]