[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyjaśniła. - Poza tym, Frank, Hatteras nie jest takim miejscem, jak myślisz.
Zjechał gwałtownie z szosy na jeden z kilku parkingów z widokiem na ocean i
zahamował ostro między furgonetką załadowaną deskami surfingowymi a kombi z Nowego
Jorku.
- Willy, czy muszę ci to tak literalnie tłumaczyć? Dobry Boże, nie zdajesz sobie
sprawy, jakie plotki prowokujesz, zadając się z tymi... tymi plażowymi obibokami i
podejrzanym osobnikiem, który mieszka w sąsiednim domu?
- Chodzi ci o Baina? - spytała ze zdziwieniem.
- To nie jest żaden osobnik, Frank. Doskonale wiesz, kto to taki. Sam mi go przecież
przysłałeś.
- Wszystko jedno.
Obrzucił ją ironicznym spojrzeniem.
- Fakt, że załatwiamy komuś coś rządowymi kanałami, wcale nie oznacza, że jest to
człowiek godny szacunku. Nie mogę osobiście badać każdego przypadku. Jeżeli ktoś z innego
departamentu zgłosi zapotrzebowanie, mój sekretarz sprawdza czy jest wolne miejsce i
załatwia sprawę. Niewykluczone, że pracuje nad tym pół tuzina rozmaitych urzędników i w
każdym punkcie może zostać popełniony błąd. Ten cały Scott był głównym tematem
wszystkich środków masowego przekazu. Wygląda na to, że wpadł na trop jakichś
politycznych machinacji. o których mało kto wiedział, i omal nie spowodował
międzynarodowej afery. Doskonale możemy się bez takich obejść. Niech się w to bawi CIA.
- Frank, ten człowiek jest normalnym obywatelem. Prawnikiem. Sam mi to
powiedział.
- No cóż, bez względu na to kim jest, nie zalecałbym z nim dalszych hamakowych
przygód. Ci twoi szczeniący są wystarczająco kłopotliwi, ale można uznać ich za stosunkowo
niegroznych - przynajmniej dopóki zachowasz ostrożność.
Willy poczuła, że blednie i robi jej się niedobrze.
- Frank, chyba będzie lepiej, jak odwieziesz mnie do domu.
Skrzywił się i zaczął obracać na małym palcu pierścień z brylantem. - Posłuchaj
Willy, nie obrażaj się dlatego, że szacunek, jaki mam dla ciebie, daje mi prawo mówić z tobą
otwarcie. Oboje jesteśmy dorośli i z całą pewnością nie należę do ludzi pruderyjnych. Mój
Boże, kochanie, czyż nie prosiłem cię, żebyś wyszła za mnie? - Skrzywił się i dodał. - Nie,
nie prosiłem, prawda? Próbowałem, ale nigdy mi nie pozwoliłaś wypowiedzieć tego do
końca.
Uśmiechał się z pewnym smutkiem i Willy, wbrew sobie samej poczuła, że jej gniew
zaczyna się ulatniać. Oczywiście, że był pruderyjny, ale jednocześnie tak miły.
- Frank, nie jestem uwodzicielką niemowląt. Mam prawie dwadzieścia osiem lat... A
wokół tych chłopaków plącze się tyle plażowych kociaków, że mają w czym wybierać. Ja
jestem tylko kimś, u kogo mogą zarobić i to wszystko.
Nie zwrócił uwagi na jej słowa i ciągnął dalej swoje.
- Wiesz przecież, że od wielu lat pragnąłem, żebyś za mnie wyszła, Willy. Kieł na
pewno chciałby...
- Nie mieszaj do tego Kiela, Frank. To sprawa tylko między nami. Wiem, że masz
najlepsze intencje pod słońcem, Frank, ale...
- Aha, a teraz będziesz mnie pocieszać. - Jego bladoniebieskie oczy spojrzały na nią
posępnie. Willy zupełnie to nie wzruszyło. Nie poczuła nic poza, być może, leciutkim
ukłuciem żalu.
Jakże inny efekt wywoływała pewna para szarych oczu. Gdy spoglądały na nią, miała
wrażenie, że ogarnia ją odbierający oddech żar, jakby znalazła się w oku cyklonu.
Frank smukłymi palcami zastukał w kierownicę odwracając jej uwagę od dręczących
myśli. - Czyż to nieprawda, że dobrymi intencjami wybrukowane jest piekło? - westchnął.
Już zdążyła zapomnieć cały kontekst tego zdania. To rzeczywiście było
niesprawiedliwe, że myśl o Bainie w tym momencie zakłócała jej spokój. Ci dwaj mężczyzni
byli tak różni pod wieloma względami, że nie miała prawa ich porównywać.
- Frank, kocham cię jak przyjaciela. Zawsze będziesz mi bardzo drogi, ale...
- Ale najwidoczniej brak mi jakiejś istotnej cechy. Willy. Mnie pozwoliłaś zaledwie na
pocałunek - to była prawda - a temu Scottowi, żeby cię obmacywał, jakbyś była na sprzedaż.
Bóg raczy wiedzieć, co się tu dzieje w czasie mojej nieobecności.
- Spróbuj mnie zrozumieć, Frank, Bez względu na to co o mnie myślisz, nie śpię z
każdym na prawo i lewo. Zaczynam jednak sobie również uświadamiać. że nie mogę żyć
tylko połową życia. Moje uczucie do Kiela było niepowtarzalne. Wątpię czy kiedykolwiek się
zakocham, ale...
Słowa padały z jej ust powoli, jakby wydobywała je gdzieś z najgłębszych pokładów
świadomości. Zrobiła krok na drodze poznania samej siebie, kiedy usłyszała swoje słowa:
- ,., ale gdybym spotkała człowieka, którego mogę szanować i lubić, który by mnie
pociągał fizycznie, człowieka, który nie oczekiwałby ode mnie więcej, niż mogłabym mu dać,
to wtedy może będę miała z nim romans.
- Scott? - Głos Franka zabrzmiał dziwnie matowo. Willy wzruszyła ramionami,
patrząc nie widzącym wzrokiem na wilgotne trawy bladoróżowej wydmy.
- Może. Pociąga mnie, ale... Chyba nie jestem jeszcze na to gotowa. Może nigdy nie
będę...
- No dobrze, życzę ci wszystkiego najlepszego. Najwidoczniej nie bierzesz mnie tu
pod uwagę. Willy. czy nie mogłabyś jednak przemyśleć tej sprawy i przenieść się gdzie
indziej, gdzie przynajmniej byłabyś pod moim okiem? Ze względu na Kiela, jeżeli już nie na
mnie.
Chcąc uszanować jego szczerą troskę, Willy zastanawiała się przez kilka minut.
Oczywiście, mogła to zrobić. Nie po raz pierwszy zwinęłaby gospodarstwo i zaczęła od
początku. Sprzedaż parceli przyniosłaby jej wystarczająco dużo pieniędzy, by mogła się
urządzić do momentu przeniesienia licencji.
- Jeżeli potrzebujesz jakiejś pomocy finansowej, jestem do twojej dyspozycji.
Przeczesując palcami włosy, zsunęła z głowy chustkę, która opadła jej na ramiona. Z
roztargnieniem położyła ją na kolanach i zaczęła skubać jej brzegi.
- Frank - oznajmiła w końcu. - Nie chcę znowu tego robić. Przenosiłam się już tyle
razy. Myśl, że musiałabym przejść przez to wszystko jeszcze raz, doprowadza mnie do
rozpaczy. Ale dziękuję ci. Prawdę mówiąc, to że chcesz się ze mną ożenić, bardzo podnosi
mnie na duchu. Chyba oznacza, że w twoich oczach nie jestem zupełnie stracona.
Nie pojechali na widowisko. Frank milczał całą drogę do domu, Willy zaś analizowała
wydarzenia minionej pół godziny i uznała, że postąpiła słusznie. Frank dałby jej wszystko, co
by zechciała - eleganckie ubrania, pokojówkę - nigdy więcej nie musiałaby zmyć ani jednego
talerza. Nie cierpiał zagranicznych sportowych samochodów, ale wybaczyłby jej pasję do
nich.
To ostatnia szansa, Willy.
Widziała, że traci to wszystko i nie czuła najmniejszego żalu, ale kiedy mijali domek
wynajęty Scottowi, umyślnie patrzyła prosto przed siebie.
ROZDZIAA 7
[ Pobierz całość w formacie PDF ]