[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trzebniejszych drobiazgów i zadzwoniła po kierowcę.
Diego ranek spędził na padoku, ale nastało południe, słońce paliło najmocniej i po-
ra była dać kucom odpocząć.
R
L
T
- Ta kasztanka zapowiada się szczególnie obiecująco - powiedział po hiszpańsku
do gaucho, gdy jechali konno w stronę stajni.
Carlos pokiwał głową.
- Kolejny dobry koń z Estancii Elviry, no nie, szefie? - Urwał i popatrzył z cieka-
wością na widoczną w oddali postać. - Szefie... chyba mamy gościa.
- Dzisiaj nie mam żadnych umówionych spotkań. - Diego podążył za spojrzeniem
gaucho i zaklął. - Santa Madre! Ta kobieta wyprowadziłaby z równowagi nawet święte-
go! - warknął, po czym spiął konia do galopu i popędził w jej stronę.
- Co ty, u licha, tutaj robisz? - zapytał ostro, kiedy zatrzymał się tuż przy Rachel. -
Wyglądała niesamowicie uroczo w żółtej sukience na ramiączkach. Włosy związała żółtą
wstążką w kucyk i Diego nie mógł oderwać oczu od jej różowych ust. - Wyglądasz jak
jaskier - mruknął, patrząc na sukienkę.
- Prędzej jak wieloryb - odparła, kładąc dłoń na wielkim brzuchu.
- Powinnaś była zostać w mieście. Dziecko...
- Dziecko ma się urodzić dopiero za miesiąc - powiedziała pogodnie Rachel. - W
mieście jest tak gorąco. Chciałam pooddychać świeżym powietrzem i poczuć na twarzy
powiew wiatru - dodała.
- Tutaj też jest gorąco - burknął Diego. - I czemu nie założyłaś jakiegoś kapelusza?
Lepiej idz do domu. Gospodyni, Beatriz, ucieszy się na twój widok - powiedział tonem
sugerującym, że on się nie cieszy.
- Już ją poznałam - odparła Rachel. - Kiedy przyjechałam, jeden z twoich pracow-
ników oprowadził mnie po stajniach, a potem zaprowadził do domu. Ale Beatriz nie ma
tam teraz. Powiedziała mi, że jedzie odwiedzić siostrę, która mieszka na innej farmie.
Diego kiwnął głową.
- Zapomniałem. Jezdzi tam co tydzień. - Spojrzał na drogę, wiodącą do haciendy. -
Muszę zaprowadzić konia do stajni. Dasz radę sama dojść do domu? Spotkamy się na
miejscu, dobrze?
- Oczywiście, że dam radę - zapewniła go Rachel.
W żadnym razie nie zamierzała mu mówić, że ból pleców stawał się coraz bardziej
dokuczliwy.
R
L
T
Gdy szła powoli w stronę domu, pomyślała z zadowoleniem, że przynajmniej
Diego nie kazał jej wracać natychmiast do miasta.
ROZDZIAA JEDENASTY
Kiedy Diego wszedł do haciendy, nie było tam Rachel. Przeszedł przez korytarz, a
jego kroki odbijały się echem od ścian, gdy chodził na parterze od pomieszczenia do po-
mieszczenia. Przez lata niewiele się tu zmieniło. Dom wyglądał, jakby czas się w nim
zatrzymał, pomyślał, wchodząc do kuchni. Popatrzył na wiszące na ścianie miedziane
garnki i wielki drewniany stół, który Beatriz nadal codziennie szorowała.
Diego odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, po czym udał się pospiesznie na
piętro. Nie chciał tu być. Chciał znalezć Rachel i zabrać ją z powrotem do miasta, gdzie
duchy może i mieszkały w jego głowie, ale nie otaczały go w sposób fizyczny.
- Rachel...! - zawołał niecierpliwie.
- Tu jestem.
Zatrzymał się w drzwiach pokoju, znajdującego się naprzeciwko sypialni.
- Co robisz? - Zmarszczył brwi, widząc, że wyjmuje z niewielkiej walizki ubrania i
układa je w szufladzie.
- Rozpakowuję się - odparła pogodnie. - Przywiozłam ze sobą rzeczy, żebyśmy
mogli tu spędzić kilka dni. Beatriz mówiła, że masz tutaj zapasowe ubrania. Niemądrze
spieszyć z powrotem do miasta.
- Niemądrze czy nie, tak właśnie zrobimy - oświadczył ostro Diego. - Nie mam
ochoty tu zostać, a ciebie zaledwie kilka tygodni dzieli od porodu i musisz być blisko
szpitala. Lepiej to wszystko spakuj, a ja w tym czasie powiem Arturowi, żeby podstawił
auto pod dom.
- Nie da rady. Odesłałam go do miasta - bąknęła Rachel. - Diego... nie możemy tak
dalej tego ciągnąć - dodała drżącym głosem.
Uniósł brwi.
- To znaczy?
Skuliła się pod jego zimnym spojrzeniem, ale zmusiła się, żeby mówić dalej:
R
L
T
- Jesteś... taki zimny... i daleki. - Jak by się czuł, gdyby wiedział, że ona co wieczór
płacze przed zaśnięciem? - Nie rozumiem, co takiego wydarzyło się w twojej przeszłości,
ale dopóki będzie to nad nami wisieć, nie możemy rozpocząć budowania wspólnej przy-
szłości. Sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi - szepnęła, kiedy milczał. - Za kilka tygodni
urodzi się nasz syn, dziecko, któremu przyrzekliśmy zapewnić szczęśliwe dzieciństwo,
jakiego nie miało żadne z nas. Ale jak możemy to zrobić, Diego, skoro jest między nami
ta przerazliwa cisza?
W jej oczach pojawiły się łzy i Diego poczuł ściskanie w piersi. Rachel miała rację;
nie można dalej unikać przeszłości. Nienawidził ciszy, która wisiała nad nimi niczym
chmura trującego gazu, i brakowało mu jej śmiechu i wesołych rozmów, ale najdotkli-
wiej jej brak odczuwał nocami, kiedy nade wszystko pragnął, aby leżała w łóżku obok
niego.
Odwrócił się od niej i popatrzył niewidzącym wzrokiem przez okno.
- Nie pamiętam, aby moja matka mnie kochała - odezwał się w końcu. - Uwielbiała
Eduarda, ale gdy ja dorastałem i stawałem się coraz bardziej podobny do ojca, zdawała
się coraz bardziej mnie nie cierpieć. Kochała mojego ojca, ale jego niewierność złamała
jej serce i napełniła goryczą. Mój dziadek, Alonso, zawsze uważał, że mój ojciec ożenił
się z jego córką dla pieniędzy. Po ich rozwodzie nakłonił ją do powrotu do nazwiska pa-
nieńskiego. Zmieniła także nazwisko moje i Eduarda. - Przez chwilę milczał. - Alonso
nie robił tajemnicy z tego, że to Eduarda zamierzał uczynić wyłącznym spadkobiercą i
przyszłym właścicielem majątku.
- To musiało być trudne - powiedziała cicho Rachel.
- Często kłóciłem się z dziadkiem. Nieważne, co robiłem, i nieważne, jak bardzo
starałem się zadowolić jego i moją matkę, w ich oczach zawsze byłem nieodpowiedzial-
nym playboyem, takim jak mój ojciec. - Diego zawahał się i przeczesał palcami włosy. -
W dniu śmierci Eduarda pokłóciłem się ostro z dziadkiem, ponieważ nie pochwalał mojej
decyzji zostania zawodowym graczem polo. Miałem podły nastrój - przyznał ponuro. -
Szaleńczym pomysłem był spływ kajakiem rzeką po wiosennych deszczach. Eduardo
próbował mi to wyperswadować. Ale ja go nie słuchałem i w końcu krzyknąłem, żeby
dał mi spokój. - Diego przełknął z trudem ślinę. - To była nasza pierwsza i jedyna kłótnia
R
L
T
- powiedział zachrypniętym głosem. - Swoje ostatnie słowa wypowiedziałem do Eduarda
w gniewie i do śmierci nie zapomnę bólu na jego twarzy, kiedy go odepchnąłem. - Przez
chwilę milczał. - Płynąłem rzeką sam, nie mając świadomości, że Eduardo ruszył za mną.
Dopiero kiedy dotarłem do bystrego nurtu i obejrzałem się, zobaczyłem jego pusty kajak.
Rachel delikatnie dotknęła jego dłoni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]