[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyjadę, nie będę mógł wyjechać. Do diabła ze sklepem, do diabła z żoną i dziećmi w
Petalumie.
Poczuł taką radość i ulgę, że zaczął pogwizdywać.
Bruno Bluthgeld nie miał już żadnych wątpliwości. Patrzył na niekończący się
strumień samochodów, które jechały w jedną tylko stronę  na północ, w kierunku
prowadzącej za miasto autostrady. Berkeley było teraz sitem, z którego przez każdą
dziurkę wyciekali napierający od dołu ludzie, mieszkańcy Oakland, San Leonardo,
San Jose. Wszyscy oni szli ulicami, na których zapanował teraz jeden kierunek
ruchu. To nie moja wina, pomyślał doktor Bluthgeld. Stał na chodniku i nie mógł
przejść przez jezdnię, żeby dostać się do swojego samochodu. A jednak, zrozumiał
nagle, chociaż to wszystko dzieje się naprawdę, chociaż to koniec wszystkiego, te
ruiny i ludzie dookoła& Jestem za to odpowiedzialny.
W pewnym sensie przyłożyłem rękę do tego, co się stało, pomyślał.
Muszę wprowadzić poprawki. Ze zmartwienia splótł mocno dłonie. Trzeba odwrócić
to, co się wydarzyło. Muszę cofnąć ten proces.
Musiała stać się rzecz następująca: moi przeciwnicy szukali sposobów, by mi
zaszkodzić, lecz nie wzięli pod uwagę pewnej mojej zdolności, która, jak sądzę, jest
częściowo podświadoma. Nie do końca potrafię nad nią panować, ponieważ ma
swoje zródło w warstwie ponadosobowej, którą Jung nazwałby nieświadomością
kolektywną. Nie liczyli się z praktycznie nieograniczoną siłą mojej reaktywnej energii
psychicznej, która zadziałała w odpowiedzi na ich knowania. To stało się bez udziału
mojej woli, zadziałała po prostu zasada psychicznego bodzca i reakcji, mimo
wszystko muszę jednak przyjąć za to moralną odpowiedzialność, ponieważ
ostatecznie to byłem właśnie ja, moje superego, moja jazń, górująca nad
świadomością. Teraz, kiedy ta moc spełniła swoje zadanie w walce z wrogiem, muszę
nad nią zapanować. Nie ulega wątpliwości, że jej działanie było wystarczająco silne.
Czy szkody, które powstały, nie są przypadkiem zbyt duże?
Nie, jednak nie. W czysto fizycznym sensie, rozumując tylko w kategoriach bodzca i
reakcji, nie są zbyt wielkie. Zadziałało tu prawo zachowania energii, zasada
równowagi. Nieświadomość kolektywna Bluthgelda zareagowała proporcjonalnie do
nieprzyjaznych zamiarów przeciwnika. Teraz jednak nadszedł czas, by odpokutować
za skutki jej działania. Logicznie rzecz biorąc, taki powinien być właśnie następny
krok. Jej energia już się wyczerpała& Czy aby na pewno? Ogarnęły go wątpliwości i
głęboki niepokój. Czy proces reakcji metabiologicznego systemu obronnego już się
zakończył, czy też może to jeszcze nie wszystko?
Wciągnął w nozdrza powietrze, próbując odgadnąć, co jeszcze może się stać.
Niebo, zawiesina drobinek pyłu, gruzy, na tyle lekkie, że można je usunąć. Co leży
pod nimi, ukryte niby w kokonie? Kokon  zródło czystej esencji ukryte we mnie, gdy
stoję zadumany, pomyślał. Ciekawe, czy ci ludzie przejeżdżający obok, czy ci
mężczyzni i kobiety wiedzą, kim jestem? Czy są świadomi, że to właśnie ja jestem
omphalos  centrum tego kataklizmu? Patrzył na przesuwający się tłum i zdał sobie
sprawę, że ludzie uświadamiają sobie jego obecność i to, iż jest sprawcą tego
wszystkiego, lecz boją się go zaatakować. Dostali nauczkę.
Wyciągnął rękę w ich kierunku i zawołał:
 Nie martwcie się! Nic już się nie stanie! Obiecuję!
Czy go zrozumieli i uwierzyli w to, co powiedział? Czuł, że ich myśli kierują się w
jego stronę, czuł paniczny strach ogarniający tych ludzi, ich ból i nienawiść do
niego, której siłę ograniczał dopiero, co zakończony wspaniały pokaz jego
możliwości. Wiem, co teraz czujecie  sam nie bardzo wiedział, czy pomyślał, czy
wyrzekł głośno te słowa. To była dla was gorzka, twarda lekcja. Dla mnie też. Muszę
uważniej obserwować, co się ze mną dzieje, i w przyszłości pilniej strzec swojej siły.
Muszę podchodzić z większym szacunkiem do daru, który został złożony w moje
ręce.
Dokąd powinienem teraz pójść?  zastanowił się. Czy odejść daleko stąd, by
sprawy ułożyły się same? To dobry pomysł, słuszne, ludzkie, sprawiedliwe
rozwiązanie, które wyjdzie im wszystkim na dobre.
Czy jestem w stanie stąd odejść? Oczywiście, że tak. Siłami, które objawiły tu swoją
moc, można przecież kierować  przynajmniej do jakiegoś stopnia. Mógł je
przywołać, ponieważ teraz był już świadom ich istnienia. Przedtem było inaczej i to
właśnie stało się powodem nieszczęścia. Niewykluczone, że poprzez intensywną
psychoanalizę byłby dotarł do nich na czas i można by uniknąć tego ogromnego
zamieszania. Teraz już jednak za pózno, żeby się nad tym zastanawiać. Ruszył w
kierunku, z którego przyszedł. Jestem w stanie przedostać się na drugą stronę
jezdni i zniknąć z tej okolicy, zapewnił się w myśli. %7łeby dowieść, że tak rzeczywiście
jest, zszedł z chodnika prosto w nieprzerwany strumień samochodów. Inni robili
podobnie, inni piesi, z których wielu trzymało w rękach wyniesione z domu rzeczy:
książki, lampy& ktoś miał klatkę z ptakiem, ktoś nawet kota. Przyłączył się do nich,
machając ręką, żeby pokazać im, by poszli za nim, ponieważ potrafi ich
przeprowadzić na drugą stronę, kiedy tylko będzie chciał.
Samochody nieomal się zatrzymały. Na pozór mogło się wydawać, że sprawiły to
inne pojazdy, które usiłowały wyjechać z leżącej dalej przecznicy, lecz Bluthgeld
wiedział, że tak nie jest: to tylko pozór, prawdziwą przyczyną zatrzymania ruchu była
jego wola przejścia przez ulicę. Tuż przed nim powstała luka między dwoma
samochodami i doktor Bluthgeld poprowadził grupę pieszych na drugą stronę.
Dokąd ja właściwie idę?  zadał sobie pytanie, nie zwracając uwagi na
podziękowania otaczających go ludzi, próbujących okazać mu swoją wdzięczność.
Czy pojechać na wieś, jak najdalej stąd? Jestem zagrożeniem dla miasta, pomyślał.
Powinienem pojechać jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt mil na wschód, może gdzieś
daleko w góry. West Marin? Mógłbym tam wrócić. Tam jest Bonny. Mógłbym
zamieszkać z nią i z George em. Myślę, że to wystarczająca odległość, a gdyby
okazało się, że tak nie jest, ruszę dalej. Muszę opuścić tych ludzi, bo nie zasługują
na to, aby spadła na nich kolejna kara. Jeśli zajdzie taka konieczność, będę
wędrował nieprzerwanie i nigdy nie zatrzymam się na dłużej w jednym miejscu.
Oczywiście nie dostanę się do West Marin samochodem, pomyślał. %7ładen z tych
samochodów nigdy już nie ruszy z miejsca. Za duży tłok. Poza tym z pewnością nie
istnieje też most Richardsona. Trzeba tam będzie pójść; potrwa to parę dni, ale w
końcu przecież tam dotrę. Pójdę na północ, w kierunku drogi do Black Point, w
stronę Vallejo, a potem przez bagna. Okolica jest płaska, będę więc mógł przejść na
skróty polami.
Tak czy inaczej, to kara za grzech, który popełniłem. To będzie oczyszczająca
duszę pielgrzymka.
Ruszył przed siebie, próbując skupić myśli na otaczającym go rumowisku. Patrzył
na nie i zastanawiał się, jak naprawić szkody, jak odbudować miasto, jak przywrócić
mu, w miarę możliwości, pierwotny kształt. Kiedy podszedł do leżącego w gruzach
budynku, przystanął i powiedział:
 Niech ruina ta stanie się znowu domem.
A gdy zobaczył rannych ludzi, rzekł:
 Niech ludzie ci zostaną uznani za niewinnych i niech będzie im wybaczone.
Za każdym razem robił specjalny, wymyślony przez siebie ruch dłonią, który miał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •