[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ną decyzję. Ale kiedy zobaczyłem twoje zdjęcie w gazecie i zrozumiałem, że nosisz na-
sze dziecko, poczułem, że muszę natychmiast do ciebie przyjechać. Odkąd opuściłaś
Montéz, tÄ™skniÅ‚em za tobÄ… jak gÅ‚upi. ByÅ‚em jednak zbyt dumny, by przyznać to sam
przed sobą. Ale teraz duma przestała się liczyć. Jestem tu, żeby ci powiedzieć, że pragnę
ciebie i naszego dziecka. Chcę cię poślubić, Cally.
Choć wiedziała, że to głupie, uszczypnęła się w udo. Jak inaczej mogłaby zyskać
pewność, że nie śni właśnie wyjątkowo naiwnego, romantycznego snu? Leon Montailler,
książę Montéz, odnalazÅ‚ jÄ… w Paryżu, i poprosiÅ‚ o jej rÄ™kÄ™. Kiedy wypowiadaÅ‚ sÅ‚owa, któ-
rych nigdy nie spodziewała się od niego usłyszeć, jego twarz wyrażała determinację, a
głos wibrował napięciem. W jego oczach pragnienie mieszało się z niepewnością.
Cally poczuła, jak w jej piersi szczęście wybucha niczym kolorowy, niewiarygod-
nie piękny fajerwerk. Każde uderzenie jej serca mówiło tak" mężczyznie, który wciąż
trzymał jej dłoń w swoich rękach.
- Nie sądzisz, że decyzja o ślubie jest trochę... zbyt nagła? - spytała ostrożnie.
R
L
T
- Nie. Jestem pewien, że to właściwa decyzja. - W jego głosie był żar. - I wiem, że
ty też tak myślisz.
Jej oczy rozbłysły, ale na twarzy wciąż malowało się wahanie.
- Nie chciałabym, żebyśmy zrobili coś, co pózniej uznamy za fatalny błąd.
- Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość, Cally. Nie przewidzimy wszystkich pro-
blemów, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć. Ale możemy sobie obiecać, że każdego
dnia będziemy robić wszystko co w naszej mocy, żeby im sprostać i nie pozwolić, by co-
kolwiek nas rozdzieliło. Nasze dziecko urodzi się w prawdziwej rodzinie, będziemy wy-
chowywać je razem. Jestem pewien, że nie uważasz tej decyzji za błąd.
- Nie... nie uważam. - Zatrzepotała rzęsami i przygryzła wargę, ale nie potrafiła
powstrzymać uśmiechu, który rozjaśnił jej twarz.
- A czy wobec tego... uważasz, że mogłabyś przyjąć moje oświadczyny?
Cally spojrzała w jego oczy o barwie ciepłego morza, które tak bardzo kochała.
- Tak, Leon. Uważam, że mogłabym je przyjąć.
- To dobrze - odpowiedział jej spojrzeniem pełnym radości i ulgi. - Bo już ustali-
Å‚em z biskupem, że nasz Å›lub odbÄ™dzie siÄ™ w bazylice na Montéz w najbliższÄ… sobotÄ™.
Wygodnie ułożona na wielkim łożu w książęcej sypialni, wsłuchana w szum mo-
rza, którego tak bardzo jej brakowało przez ostatnie miesiące w Paryżu, Cally próbowała
usnąć, ale daremnie. Gdy wczesnym popołudniem przyjechali z Leonem do pałacu, po-
myślała, że po podróży drzemka dobrze zrobi jej i dziecku, jednak zbyt wiele myśli kłę-
biło się w jej głowie, by sen zechciał nadejść. Może gdyby był przy niej Leon, gdyby
mogli porozmawiać, jej niepokój by minął. Ale od czasu ich spotkania w paryskim bistro
wszystko działo się tak szybko, że na spokojną rozmowę nie mieli ani chwili. Wydarze-
nia ostatniej doby przesuwały jej się przed oczami, jakby oglądała je, siedząc na rozpę-
dzonej karuzeli. Po lunchu zadzwoniła do pracowni i wzięła wolne na resztę dnia. Leon
nalegał, by przesunęła wizytę u ginekologa, tak by mogli odbyć ją razem. Na szczęście
wolny termin był jeszcze tego samego popołudnia. Parę godzin pózniej wychodzili z
przychodni, wzruszeni i szczęśliwi, niosąc wydruk USG, na którym widać było wyraznie
delikatny profil i ksztaÅ‚tne ciaÅ‚ko ich synka. Noc spÄ™dzili w mieszkanku na Île Saint-
R
L
T
Louis. Marie-Ange, jak co wieczór, zaprosiła Cally na herbatę i nie mogła uwierzyć wła-
snym oczom, kiedy młoda lokatorka przedstawiła jej swojego narzeczonego. Był nim
książę Montéz! Jego Wysokość usiadÅ‚ za drewnianym stoÅ‚em w jej kuchni, z wdziÄ™czno-
ścią przyjął filiżankę lipowej herbaty z miodem, a kiedy postawiła przed nim świeżo wy-
jęte z pieca czekoladowe ciasto, rozpromienił się jak mały chłopiec. Marie-Ange, ocza-
rowana, życzyła młodej parze szczęścia i wręczyła Cally prezent - całą paczkę bajecznie
kolorowych, dziecięcych ubranek, które od długich tygodni dziergała na szydełku.
Następnego dnia rano Cally poprosiła o rozmowę z dyrektorem muzeum. Chciała
wziąć dwa tygodnie urlopu, poczynając od zaraz. Na wieść o planowanym ślubie dyrek-
tor ucałował ją w oba policzki i kilka razy powtórzył pytanie, czy dwutygodniowy urlop
na pewno wystarczy. Najwyrazniej nie wierzyÅ‚, że księżna Montéz w ogóle wróci do pra-
cy. A Cally naprawdę miała taki zamiar. Ku jej ogromnej uldze Leon nie nastawał, by
rozwiązała umowę z paryskim muzeum. Zaproponował nawet, że odda do jej dyspozycji
nowoczesnÄ… pracowniÄ™ konserwatorskÄ… należącÄ… do uniwersytetu Montéz, żeby mogÅ‚a
pracować tam, kiedy podróże do Paryża staną się dla niej zbyt uciążliwe. Potem Cally
spakowała się i ruszyli w drogę. Po godzinie przedzierania się przez zakorkowane ulice
Paryża i czterdziestu minutach lotu byli na Montéz. Leon zostawiÅ‚ Cally w towarzystwie
wiernego Boyeta, przykazał jej, że ma odpoczywać, i pojechał na uniwersytet, gdzie, jak
twierdził, musiał dopiąć pewne sprawy na ostatni guzik.
Cally usiadła, opierając się o poduszki. Jak mogła spokojnie odpoczywać, kiedy w
jej życiu właśnie nastąpił zwrot, którego konsekwencji nawet nie potrafiła sobie wyobra-
zić? Wychodziła za mąż za mężczyznę, którego kochała. Ale musiała pamiętać, że był on
księciem, władcą państwa. Jakim cudem ona, skromna konserwatorka malarstwa, poradzi
sobie z obowiązkami książęcej małżonki? Przeniknął ją lodowaty dreszcz tremy. Spięta,
wstała z łóżka i podeszła do okna. Jeżeli nie chciała oszaleć z niepokoju, musiała się
czymś zająć. Tylko czym? Nie miała tu nic do roboty. W pałacu wciąż czuła się gościem.
Co prawda, spędziła tutaj ponad miesiąc, ale wtedy poruszała się właściwie tylko między
swoją komnatą, pracownią, jadalnią i sypialnią księcia. Gdyby zapuściła się w nieznane
korytarze, najprawdopodobniej by zbłądziła.
R
L
T
Kiedyś jednak musiała się na to odważyć. Jeśli chciała poczuć się tu jak u siebie w
domu, powinna zacząć od rozejrzenia się po pałacu. Jej syn będzie się tutaj wychowy-
wał... a pewnego dnia obejmie tron po swoim ojcu. Odruchowo rozmasowała brzuch, na-
kazując sobie nie wybiegać myślami tak daleko w przyszłość. Może z czasem cała sytu-
acja przestanie jej się wydawać tak surrealistyczna? Zamiast martwić się na zapas, lepiej
zrobi, jeżeli zajmie się czymś konkretnym. Postanowiła, że zacznie od wybrania komna-
ty, która nadawałaby się na pokój dziecinny.
Sypialnia Leona nie zajmowała całej przestrzeni najwyższego piętra wschodniej
wieży pałacu. Kręte schody kończyły się niewielkim podestem, z którego prowadziło
dwoje drzwi. Jedne wiodły do komnaty księcia, a drugich, znajdujących się po prze-
ciwnej stronie, Cally jeszcze nigdy nie otwierała.
Z wahaniem nacisnęła klamkę. Drzwi ustąpiły bez trudu i jej oczom ukazało się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]