[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z owoców morza i lody na deser. Następnie poszli na spacer nad rzekę.
Kiedy się przechadzali, Matt wziął ją za rękę, a ona nie protestowała.
Przez cały wieczór zachowywał się nienagannie i podejrzewała, że celowo
powstrzymywał się od śmiertelnych gestów. Bardzo chciał zyskać sobie jej
sympatię i starał się wywrzeć na niej jak najlepsze wrażenie. Wszystko to
sprawiłoby jej prawdziwą przyjemność, gdyby nie wspomnienie o Jamesie,
które z trudem od siebie odsuwała.
Gdy wrócili do hotelu, zrobili sobie herbatę i razem ją wypili w jej
pokoju. Potem Matt pocałował ją lekko w policzek i z uśmiechem zapewnił, że
nie będzie próbował wprosić się do niej na noc. Podziękowała mu za miły
wieczór i powiedziała, że naprawdę go lubi.
Przez następne dwa tygodnie często razem wychodzili - na koncert, na
drinka, na kolację. Zwykle towarzyszyli im przyjaciele Matta, czym Matt - w
odróżnieniu od Delyth - nie był zachwycony.
- Zawsze wleczemy za sobą jakiś ogon - pożalił się.
- Wszystko przez to, że jesteś sympatyczny. Ludzie cię lubią i masz
mnóstwo znajomych.
Uśmiechnął się smutno.
- Chętnie oddałbym tę popularność za więcej chwil spędzonych tylko z
tobą.
- 65 -
S
R
Pewnego ranka, gdy pobierała pacjentom krew, młodsza pielęgniarka
zawołała ją do telefonu.
- To doktor Owen - poinformowała.
Delyth była zadowolona, że ją uprzedzono - dzięki temu mogła
przygotować się do rozmowy. Była zaskoczona, że serce tak mocno jej zabiło na
dzwięk jego nazwiska. Przecież miała przestać łączyć z jego osobą jakiekolwiek
nadzieje...
Nie kontaktowali się od prawie trzech tygodni, i gdy w słuchawce
usłyszała jego głos, ból powrócił z całą siłą.
- Część, Delyth, tu James. W pracy wszystko w porządku?
- Ręce mam pełne roboty, ale jakoś sobie radzę.
- Miło mi to słyszeć. Już mówię, dlaczego dzwonię. Otóż chciałbym cię
prosić o przysługę. Jeśli nie zechcesz lub nie będziesz mogła mi pomóc,
szczerze mi to powiedz. Czułbym się fatalnie, wiedząc, że narażam cię na
jakiś... dyskomfort.
- Nie martw się, umiem odmawiać. A więc, o co chodzi?
- Najpierw zadzwoniłem do Petera Kenny'ego. Zaproponował ciebie i
sprawdził twój rozkład dyżurów. Wszystko wskazuje na to, że powinnaś dać
radę.
Trochę się zirytowała, że nie zwrócił się bezpośrednio do niej, ale nie
okazała rozdrażnienia.
- Zrobię, co będę mogła. W czym rzecz?
- To właściwie nic wielkiego. - W jego głosie słychać było zakłopotanie. -
Mówiłem ci, że w czasie wolnym trochę biegam, prawda? No więc klub, do
którego należę, organizuje półmaraton w przyszłą niedzielę, na terenach
zielonych w północnej części miasta. Bierze w nim udział całkiem sporo osób.
Mamy kilku specjalistów od udzielania pierwszej pomocy, ale lekarz, na którego
liczyliśmy, w ostatniej chwili odmówił. Nie zechciałabyś go zastąpić?
Była to dość niezwykła prośba.
- 66 -
S
R
- Ja się zupełnie nie znam na kontuzjach! Co miałabym tam robić?
- Najprawdopodobniej niewiele. Chodzi przede wszystkim o to, żeby
spełnić wymagania komitetu i agencji ubezpieczeniowej. Jeśli się nie zgodzisz,
sam będę musiał się tym zająć. Co oznacza, że nie mógłbym wziąć udziału w
biegu.
- Rozumiem. Nie ma sprawy, chętnie to dla ciebie zrobię. Tylko pamiętaj,
że nigdy w życiu nie miałam do czynienia z medycyną sportową.
- Dziękuję ci - powiedział z ulgą. - Będziesz działać z ludzmi, którzy
wiedzą o niej wystarczająco dużo, i może nawet czegoś się nauczysz. Musimy
jednak mieć lekarza na wypadek zawału albo czegoś podobnego. Dostaniecie
miejsce w dużym namiocie, z pełnym wyposażeniem, więc nie musisz brać
niczego poza fartuchem.
- Dobrze. Podaj mi adres.
Uczyniwszy to, nie pożegnał się z nią, tylko dodał:
- Cieszę się, że... odważyłem się poprosić cię o przysługę.
I cieszę się, że jesteś gotowa mi ją wyświadczyć.
- Dobrze wiesz, że zrobiłabym dla ciebie znacznie więcej - stwierdziła z
goryczą i odłożyła słuchawkę.
Cierpiała, więc niech i on cierpi.
Nie skorzystała z propozycji Jamesa, który chciał po nią wpaść w
niedzielę, i sama wybrała się na wyprawę w nie znane jej rejony miasta. Idąc od
stacji do parku, szybko zorientowała się, że jest na właściwej drodze - wokół
pełno było rozgrzewających się młodych mężczyzn i kobiet w dresach.
Ledwie weszła do namiotu, jak spod ziemi wyrósł przed nią James.
Nie była przygotowana na gwałtowny przypływ uczuć, jakie owładnęły
nią na jego widok. Audziła się, że panuje nad sytuacją; teraz jednak okazało się,
że wcale tak nie jest. Była w nim po uszy zakochana - nawet jeśli on nie
podzielał jej uczuć. Zmusiła się do uśmiechu.
- 67 -
S
R
- Miło mi cię widzieć, Delyth - powitał ją. - Tak się cieszę, że mogłaś
przyjechać. Wiem, że to czysty egoizm z mojej strony, ale skoro tu jesteś, mogę
wziąć udział w biegu.
- Mężczyzna musi dbać o kondycję... - Potem chętnie cię odwiozę. Po
drodze moglibyśmy...
- Nie ma potrzeby - ucięła. - Lepiej powiedz mi, na czym polegają moje
obowiązki.
Widząc jej kamienną twarz, uzmysłowił sobie, że ich relacje mają od tej
pory charakter ściśle zawodowy.
- Naturalnie... Pozwól, że ci przedstawię Johna Williamsa. Odpowiada tu
za pierwszą pomoc. Jest bardzo doświadczony i nie mniej życzliwy.
John Williams był mężczyzną po pięćdziesiątce, z długą brodą, o bystrym
spojrzeniu. Przedstawił Delyth swoim współpracownikom.
Gdy James wyszedł z namiotu, zwróciła się do nich przepraszającym
tonem:
- Wątpię, czy moje umiejętności dorównują waszym. Jestem lekarzem od
bardzo niedawna. Kiedyś pracowałam jako pielęgniarka, i nie mam nic
przeciwko bandażowaniu zwichniętych kostek i opatrywaniu zadrapań. Będę
szczęśliwa, mogąc się do czegoś przydać.
Twarz Johna rozjaśnił promienny uśmiech.
- To bardzo wspaniałomyślnie z pani strony. Zwykle lekarz nie jest
potrzebny, ale jeśli już coś się stanie, jest po prostu nieodzowny. Będziemy
wdzięczni za każdą pomoc. - Spojrzał na zegarek. - Na razie nie ma tu nic do
roboty. Wyścig zaczyna się za dziesięć minut. Może poszłaby pani popatrzeć?
W biegu brało udział około pięciuset osób. Na początku poruszali się w
zbitej masie, ale już po paru chwilach szybsi biegacze oddzielili się od peletonu.
Nagle dostrzegła Jamesa. Nie chciała, by ją zobaczył, toteż ukryła się w
cieniu drzewa. Był na dwudziestym, może dwudziestym piątym miejscu. Miał
na sobie białą koszulkę i niebieskie spodenki. Wysoki i długonogi, wydawał się
- 68 -
S
R
biec niemal bez wysiłku. Na jego twarzy malowało się po trosze zadowolenie,
po trosze determinacja.
Westchnęła i wróciła do namiotu.
- Powiem pani, co nas czeka - zwrócił się do niej z uśmiechem John. -
Omdlenia, wyczerpanie z gorąca, bąble, zadrapania, zwichnięcia. Ale ruch w
interesie zacznie się dopiero za jakąś godzinę, więc na razie napijmy się kawy.
Nie mieli zbyt wiele do roboty, a jednak czas minął szybko jak z bicza
strzelił.
- Widać już pierwszych biegaczy - zwrócił się do Delyth John. - Może
pójdzie pani obejrzeć finisz? W razie czego poślę po panią.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]