[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dlaczego nie wolno mi decydować za siebie?
Nawet w jej uszach nie zabrzmiało to przekonująco, ale jeszcze nie dawała za wygraną. Chwile takie
jak ta były ulotne i magiczne jak samo Boże Narodzenie. Pojutrze czar pryśnie i życie wróci w swoje
koleiny, będzie znowu szare i zimne, i nawet jeszcze bardziej puste niż do tej pory.
Ben uśmiechnął się.
- Zaufaj mi - powiedział. - Nie musimy się śpieszyć. Nigdzie się nie wybieram.
Louise kiwnęła głową. Mało prawdopodobne, żeby to coś przetrwało noc i dotrwało do świtu. Oczy
musiały ją zdradzić, bo Ben pochylił się i znowu ją pocałował.
Louise uchyliła powieki. Głowę miała pełną trzaskającego na kominku ognia, wytrawnego wina i
srebrnych pudełek obwiązanych wstążkami. Ziewnęła i rozprostowała rękę. Tak dobrze nie spało jej
się, odkąd...
Nie była sama.
Drogocenna jemioła
263
Nie do końca jeszcze rozbudzona, próbowała rozszyfrować sygnały wysyłane przez zmysły. Czyjeś
wtulone w nią ciepłe ciało, równomierny oddech...
Obce łóżko... i choinka w jej pokoju?
Choinka!
Otworzyła szeroko oczy. Już wiedziała. To wtulone w nią ciało należy do Bena 01ivera. Nie śmiała się
poruszyć w obawie, że to tylko kolejny piękny sen, który łatwo spłoszyć.
Ben wymamrotał coś przez sen i wtulił się w nią jeszcze bardziej. Uśmiechnęła się i jeszcze raz
przesunęła wzrokiem po pokoju. Ogień na kominku już wygasł, tak samo większość świec, a
migotliwy żółty blask tych, które się jeszcze dopalały, tonął w zalewającej pokój
srebrzystoniebieskawej poświacie.
Nie była jeszcze w domku nad rzeką o tak wczesnej porze i nie miała pojęcia, która to może być
godzina. Może tu, nad wodą, tak właśnie wygląda świt.
Nie, to nie to. Zaintrygowana postanowiła wyjrzeć przez okno. Spuściła z łóżka jedną nogę i zaczęła
się z niego ostrożnie zsuwać, ale Ben znowu zamruczał i przyciągnął ją z powrotem do siebie.
Odczekała chwilę, potem wyswobodziła się delikatnie z jego objęć, wstała, opatuliła się pledem i
podeszła na palcach do okna. To, co za nim zobaczyła, zaparło jej dech w piersiach. Podbiegła do
drzwi, otworzyła je na oścież i wyszła na balkon.
Znieg.
Zwieży, bielutki, leżał wszędzie - na nagich gałęziach młodych drzew, na nadrzecznych głazach, na
ziemi. Przeszłość pogrzebana pod pierzyną białego puchu, idzie nowe.
264
Fiona Harper
Skrzypnęła za nią deska podłogi i po chwili znalazła się znowu w objęciach Bena. Oparł brodę na jej
ramieniu i pocałował w policzek, tuż przy uchu.
- Wesołych świąt, Louise.
Spojrzała na niego, unosząc brwi. Zafascynowana magią ostatniej nocy, pięknem tego poranka,
zupełnie zapomniała, że to Boże Narodzenie.
- Wesołych świąt - odszepnęła i chciała odgarnąć spadającą na oczy grzywkę, ale chwycił jej rękę.
- Nie rób tego - powiedział. - Tak jest lepiej. - I uśmiechnął się.
Stali tam nie wiadomo jak długo, uśmiechnięci, wpatrzeni jedno w drugie. Nie musieli się odzywać,
ich spojrzenia mówiły same za siebie. Tym razem inicjatywę przejęła Louise. Zarzuciła mu ręce na
szyję i wspięła się na palce.
Całowanie Bena 01ivera na ośnieżonym balkonie pokoiku nad przystanią w dzień Bożego Narodzenia
było chyba jedną z najromantyczniejszych rzeczy, jakie w życiu robiła. Odnosiła wrażenie, że jarzy
się od środka.
Ben pierwszy przerwał ten pocałunek, odsunął głowę, ale tylko na tyle, by mogli patrzeć sobie w oczy
bez robienia zeza, i ciaśniej otulił ją pledem.
- Co byś powiedziała na lekkie śniadanie?
- Kusząca propozycja.
Przed powrotem do środka obrzuciła jeszcze raz wzrokiem okolicę. W rzece odbijały się ołowiane
chmury, z kominów miasteczka po drugiej stronie rzeki unosił się dym. Jak okiem sięgnąć pobielone,
zmrożone wzgórza przywodzące na myśl kulki lodów na gigantycznym, bożonarodzeniowym torcie.
Drogocenna jemioła
265
To nic, że zima skradła światu wszystkie barwy i ich odcienie, pozostawiając go
monochromatycznym. Tego ranka Louise postrzegała życie w technikolorze.
Ben wbiegł do swojej sypialni i w niecałą minutę rozebrał się do naga. Nim ostatnia część garderoby
opadła na podłogę, on był już w łazience i wskakiwał pod prysznic.
Rozsadzało go. Odnosił wrażenie, że tylko patrzeć, a nadmiar adrenaliny rozerwie go na strzępy.
Chciało mu się krzyczeć z radości, a najchętniej wybiegłby na ulicę, pukał do wszystkich drzwi w
okolicy i informował sąsiadów, że całował najpiękniejszą, najcudowniejszą, najniezwyklejszą kobietę
pod słońcem i że jak tylko się odświeży i przebierze, wraca do niej, żeby zrobić to jeszcze raz.
Krzyknął, bo szampon dostał mu się do oka. Spokojnie!
Oparł się ręką o wyłożoną kafelkami ścianę kabiny prysznicowej i oddychał głęboko. Tylko
spokojnie!
Wyszedł spod prysznica, wyszczotkował zęby i przepasany ręcznikiem wrócił pogwizdując do
sypialni.
Która to godzina? Spojrzał na cyfrowy budzik stojący na nocnej szafce. Dziesiąta.
Czyli to już czterdzieści pięć minut, a upłynie jeszcze z godzina, zanim znowu ją zobaczy.
Wysunął szufladę komody, wyjął z niej czyste ciuchy i ubrał się. Jeszcze jeden kontrolny rzut oka w
lustro. Przeczesał palcami wilgotne włosy i znieruchomiał. Czy to właśnie widzi Louise?
Trzydziestosześcioletniego szatyna o brązowych oczach? Takiemu rysopisowi odpowiadają pewnie
setki tysięcy mężczyzn w tym kraju. Nie licząc tego głupko-
266
Fiona Harper
watego uśmiechu, którego nie udawało mu się jakoś zetrzeć z twarzy, był zupełnie przeciętnym
facetem.
No dobrze, taki całkiem nieciekawy to może nie jest, ale spójrzmy prawdzie w oczy: gdzie mu tam do
mężczyzn ze świata Louise! Zwiata, do którego nie należy i nigdy nie będzie należał.
Ale Louise nie jest z żadnym z nich, podszepnął mu nieśmiało głosik wewnętrzny. Jest z tobą.
Całowała ciebie. Kurczę, nawet chciała się z tobą kochać.
Porwał zegarek, zapiął go na nadgarstku i zbiegł po schodach, biorąc po dwa stopnie naraz. Ale
znalazłszy się na dole stwierdził, że nie ma kluczy. Nie zdarzyło mu się jeszcze ich zgubić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •