[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiego go wszyscy uważali. O mało co nie zgwałcił własnej żony... Nie zrobił tego tylko dlatego, że
położył się do łóżka w spodniach. Odrzucił kołdrę i podniósł się z łóżka. Patrząc na zaszokowaną
twarz Madeline, nie mógł uwierzyć w to, co zrobił.
- Madeline. - Jego głos brzmiał szorstko i twardo. - Wybacz mi, proszę. Robiłem to przez sen. Nie
zdawałem sobie sprawy... - powiedział, dobrze wiedząc, że to wcale nie usprawiedliwia jego
zachowania. Gdyby nie zbudził go jej błagalny krzyk... - Lucien otarł usta ręką.
- To nie była twoja wina - szepnęła.
- Daję ci słowo, że to się więcej nie powtórzy - przyrzekł, przerażony tym, co zrobił.
- Nie. - Madeline pokręciła głową, jakby chciała otrząsnąć się z oszołomienia.
Lucien wiedział, że nie ma prawa oczekiwać, że dziewczyna znowu mu uwierzy. Przecież już
wcześniej dał jej słowo i tak łatwo je złamał.
- Nie powinienem był kłaść się z tobą do jednego łóżka. To był błąd. Więcej tego nie zrobię i będziesz
bezpieczna - zapewnił, czując, że coś dusi go za gardło.
- Ale... - W bursztynowych oczach Madeline zalśniły rozpacz i żal.
- Wybacz mi - powtórzył i zebrawszy resztę swojego ubrania, wyszedł z pokoju. Najlepsze, co mógł
dla niej zrobić, to uwolnić ją od swojej obecności. Miał nadzieję, że z czasem Madeline mu przebaczy
i zapomni.
Rozdział ósmy
Ostatni odcinek podróży z Exeter do Liskeard i przejazd przez wieś należącą do TregeUasa minęły w
ponurej atmosferze. Lucien nadskakiwał Madeline we wszystkim. Dbał, by było jej ciepło, żeby nie
była głodna i aby się zbytnio nie zmęczyła. Ale po wydarzeniach ostatniej nocy powstał między nimi
dystans, którego nie umieli przełamać. Lucien nie uśmiechał się do niej, pilnował, żeby jej nie dotknąć
i siedział jak najdalej od niej sztywny i z surowym wyrazem twarzy. Wyczuwała w nim złość, chociaż
kiedy się do niej odzywał, nie był niemiły. W jego oczach dostrzegała błyski, których nie umiała
nazwać. Może to była odraza, a może nienawiść? Czy jednak mogła mieć do niego pretensje? Od
samego początku dał jej jasno do zrozumienia, że nie chce mieć w niej prawdziwej żony, a mimo to
kusiła go pocałunkami. Zachowała się jak dziwka. Na samo wspomnienie tamtej nocy spłonęła
rumieńcem. Nic dziwnego, że Lucien nie mógł na nią nawet patrzeć. Zawstydzona, odwróciła twarz
do okna.
Uznała, że dla hrabiego TregeUasa honor jest najważniejszy i to wyjaśnia, dlaczego ożenił się z kimś
takim jak ona. W przeszłości wydarzyło się coś strasznego, co miało zwią-
128
Margaret McPhee
zek z lordem Farąuharsonem i dlatego teraz hrabia postanowił się poświęcić, by ją przed nim
uratować. A ona tak mu się odpłaciła. Rozmyślała nad tym bez końca, dręcząc się swoim
postępowaniem. Zagryzała przy tym wargi, nie zdając sobie sprawy, co robi, dopóki nie poczuła w
ustach metalicznego smaku krwi. Patrzyła w okno, ale nie widziała mijanych pól. Robiła wszystko,
żeby się nie rozkleić, choć w uszach wciąż jej brzmiały jego przepełnione obrzydzeniem słowa: To się
więcej nie powtórzy. Daję ci słowo... Nie powinienem był kłaść się z tobą do jednego łóżka. To był
błąd... Najchętniej płakałaby z rozpaczy po tym, co straciła, lecz choć jej serce krwawiło, siedziała
spokojna i niezłomna. Jeśli była w stanie znieść zaręczyny z Farąuharsonem, jego rozbiegane ręce i
okrutne obietnice, to tym bardziej zdoła znieść odrazę Luciena.
Lucien i Madeline znalezli się w nieprzyjemnej sytuacji i każde z nich obarczało za to winą tylko
siebie. Ale żadne z nich nie wróciło uwagi, że śpiąc razem, uwolnili się od sennych koszmarów z
lordem Farąuharsonem w roli głównej.
Trethevyn okazało się ogromną rezydencją stojącą na skraju rozległych wrzosowisk. Wielka,
onieśmielająca budowla z szarego kamienia była tak samo ponura i posępna jak jej otoczenie.
Madeline przyjrzała się domowi przez strugi ulewnego deszczu i poczuła, że ogarnia ją przygnębienie.
Lucien musiał zawiadomić służbę o swoim przyjezdzie, bo wszyscy zebrali się holu, by go przywitać.
Stary kamerdyner ze srogą miną i pani Babcock, potężnie zbudowana starsza kobieta, zdawali się
pełnić tutaj najważniejsze role. Pani Babcock, gospodyni, miała rumiane policzki, czarne oczy i
rzadkie siwe włosy ściągnięte w kok, którego nie zakrywała żad-
Przebiegly hrabia
129
nym czepkiem. Robiła wrażenie osoby zasadniczej i rozsądnej, i z nieukrywaną ciekawością
przyglądała się swojej nowej pani. Zdaniem hrabiego pani Babcock nie okazywała jednak ani
odrobiny szacunku, którego miał prawo oczekiwać.
Lucien nadal trzymał się na dystans od żony i prawie na nią nie patrzył. Nie wiadomo czy służba
uznała to za dziwne, bo nikt nie dał nic po sobie poznać. Zapewne zamierzali to omówić, kiedy znajdą
się w swoim gronie.
- Na pewno chcesz odpocząć po tak długiej podróży -stwierdził Lucien, nie patrząc na Madeline, i
przekazał ją w ręce gospodyni. - Pani Babcock zaprowadzi cię do twoich pokoi - dodał, znikając za
najbliższymi drzwiami, które starannie za sobą zamknął.
Madeline i pani Babcock popatrzyły na siebie i gospodyni uśmiechnęła się szeroko.
- Proszę za mną. Najpierw musi się pani ogrzać i obejrzeć swoje pokoje. - Pani Babcock skierowała się
w stronę schodów skręcających w prawo, ale Madeline jeszcze zwlekała.
- Tędy proszę, lady Tregellas - powtórzyła gospodyni, a jej czarne oczy spoczęły na Madeline.
Wspinała się ciężko po schodach, odwracając się co chwila, jakby sprawdzała, czy Madeline za nią
idzie. - Te schody robią się coraz bardziej strome - narzekała, dysząc.
Madeline ruszyła za nią. Z troską wsłuchiwała się w ciężki oddech starszej kobiety.
- Może pani chwilę odpocznie, pani Babcock?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]