[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, no to w takim razie dotarliśmy nareszcie do Syberii i już to samo w sobie jest
ogromnym osiągnięciem - powiedział doktor. - Spróbujemy jeszcze raz odszukać miejsce
pobytu tego niewielkiego plemienia, które pózniej przybrało nazwę Ludzie Lodu, a niektórzy
z nich nazywali się Taran-gai. Czy tak się sprawy miały?
- Tak.
- Datę określiliśmy na dzień pierwszy marca roku tysiąc osiemdziesiątego. Godzina
dwunasta w południe. Poszukajmy nieco dalej na północ.
Cóż za beznadziejne przedsięwzięcie, pomyślał Jonathan. Czy oni naprawdę wierzą, że w
ten sposób zdołają odnalezć rodziców Tengela Złego?
I właśnie w tej chwili rozległ się cichy, ale pełen napięcia okrzyk Nataniela:
- Zaczekaj!
- Widzisz coś?
- Coś się porusza w śnieżnej kurzawie.
142
Doktor i Jonathan czekali wstrzymując dech.
Po bardzo długiej pauzie doszedł do nich szept Nataniela:
- Jakaś... karawana?
- W śnieżycy? To dosyć dziwne.
- Nie, oni nie idą. Karawana czeka spokojnie w jakimś obozie. Nie, to nie obóz, to niewielka
osada. Wielbłądy powiązane w stajni. Przy nich jaki. Karawana nie może iść dalej z powodu
złej pogody.
- Widzisz jakichś ludzi?
- Nie. Tylko niskie, prymitywne domy.
- Wejdz do najwyższego budynku, jaki zobaczysz. Widzisz gdzieś taki?
- Mmm... tak. Widzę.
- No to wejdz! To znaczy niech wejdą tam twoje myśli, bo przecież nie masz ciała. Inkarnacja
się nie dokonała... dysponujesz jedynie siłą psychiczną.
Doktor Sorensen zwrócił się na moment do Jonathana z twarzą mokrą od potu.
- Jakie to wszystko niewiarygodne - szepnął. - Proszę tylko pomyśleć, udało się! Zdołaliśmy
tego dokonać!
- Och! - jęknął Nataniel. - Wizja zniknęła.
- To moja wina - usprawiedliwiał się doktor. - Nie mogę się rozpraszać ani na chwilkę. Ale
bardzo się cieszę, że mój udział ma takie znaczenie.
- Oczywiście, że ma - rzekł Nataniel siadając. - Jest pan niezwykle utalentowany, jeśli chodzi
o te sprawy. Ale to bardzo wyczerpujące.
- Okropnie! - zgodził się doktor. - Zarówno dla pacjenta, jak i dla doktora.
- Tak. Oj, zobacz, Jonathan, w miejscu, gdzie leżałem, kanapa jest mokra od potu. Co
Lisbeth na to powie?
- Nie martw się, to wyschnie - odparł Jonathan, patrząc na kompletnie mokrą koszulę
Nataniela. - Ale ty musisz położyć się na suchym kocu, jeśli zamierzacie kontynuować
poszukiwania.
- Oczywiście, że zamierzamy - odpowiedział Nataniel. - Musimy tylko chwilkę odpocząć.
143
- Zrobię kawy - ofiarował się Jonathan.
- Znakomicie - mruknął Sorensen.
Kiedy kawa została wypita, przystąpili do dalszej części eksperymentu. Nie mieli już teraz
żadnych problemów z trafieniem do epoki i miejsca, w którym przerwali. Bardzo szybko
myśli Nataniela powróciły do małej azjatyckiej wioski.
- Teraz musisz znalezć się w domu - rzekł Sorensen.
Nataniel leżał z zamkniętymi oczyma. Bardzo długo nie mówił nic.
- Jestem już po drugiej stronie drzwi - oznajmił w końcu.
- Co widzisz?
- Coś jakby gospoda czy karczma, chociaż tutaj to się pewnie nazywa zupełnie inaczej.
Siedzą tu wędrowni kupcy. Wyłącznie mężczyzni. Mongołowie i przedstawiciele innych
wschodnioazjatyckich ludów. Różnych. Chyba nie mam tu nic do roboty.
- To co zamierzasz począć?
- Spróbujmy przesunąć się w czasie o pięć lat naprzód.
- Do tysiąc osiemdziesiątego piątego?
- Tak. I żeby to był ten sam dzień i ta sama godzina. Musimy odnalezć Ludzi Lodu, a raczej
rodziców Tengela Złego.
- Miejsce też ma być to samo?
- Nie, to bez sensu. Bardziej na... Tak, wydaje mi się, że karawana idzie na północny
zachód. Zaczekaj, postaram się w myślach śledzić przez jakiś czas ich drogę. Wydaje mi się
to ważne, choć nie wiem jeszcze, dlaczego.
Cisza zaległa w pokoju, a myśli Nataniela błądziły gdzieś w przepastnej dali. Jonathan
spojrzał na zegarek i przeraził się, widząc, ile czasu już upłynęło.
- O - szepnął w końcu Nataniel. - Dotarłem do takiego punktu... Karawana podzieliła się tu
na kilka mniejszych grup. Myślę, że się zbliżam do... Doktorze Sorensen, proszę teraz
odszukać miejsce, w którym mieszkają Ludzie Lodu! Natychmiast!
- Spróbujemy wspólnie - obiecał doktor.
Ponownie rozległo się jego ciche mamrotanie i odpowiedzi Nataniela, który po kilku
minutach wydał z siebie przeciągły jęk.
144
- Widzę je! Widzę!
- Co takiego?
- Widzę słupy totemowe z powiewającymi na wietrze długimi rzemieniami! A na samej górze
rogi jaków! Tak, to skupisko przypominających namioty szałasów. One się nazywają jurty,
prawda? Stoją w głębokim śniegu. Ale burzy śnieżnej już nie ma, w tym miejscu nie. Pogoda
jest ładna, bardzo zimno. - Skulił się na posłaniu. - Okropnie marznę.
- To wejdz do jurty! Wybierz taką, która wydaje ci się ważna!
Nataniel zastanawiał się przez dłuższy czas. Mogli niemal obserwować, jak wybiera
pomiędzy pokrytymi skórą namiotami.
- Ta, z tamtej strony - rzekł w końcu. - Wchodzę tam!
Znowu musieli czekać dość długo. Nareszcie odezwał się jakby ze zdziwieniem w głosie:
- Przy palenisku siedzą dwie kobiety. Przygotowują jedzenie. Kładą placki z ciasta na dużym
kamieniu. Rozmawiają. Ja... rozumiem ich język!
- Raczej ich myśli. Ale mów dalej, o czym rozmawiają?
- Ma się wydarzyć coś bardzo ważnego. Przygotowują się do święta. Może do jakiegoś
rytuału? Niedokładnie pojmuję, o co to chodzi. Teraz wejście do jurty zostało otwarte to
znaczy ktoś odsunął skórę zawieszoną w wejściu. Weszła jeszcze jedna kobieta. Jest
bardzo ładna na ten egzotyczny, mongolski sposób. Tamte dwie wstały i pospiesznie wyszły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]