[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ci. Położył się obok niej i próbował ją objąć.
- Wszystko w porzÄ…dku, Jenny. Dziecku nic siÄ™ nie stanie,
jeśli będziemy uważać.
W OSTATNIEJ CHWILI 211
Gwałtownie usiadła i przeszyła go wzrokiem.
- Nie rozumiesz, prawda?
Cage patrzyÅ‚ z niedowierzaniem, jak zerwaÅ‚a siÄ™ z łóżka, wy­
szarpnęła koc ze splÄ…tanej poÅ›cieli i owinęła siÄ™ nim. Majestaty­
cznie podeszÅ‚a do okna i oparÅ‚a siÄ™ o framugÄ™, plecami zwróco­
na do pokoju.
Poczuł się zraniony i zły, i nie krył tego. Również wstał
z łóżka, złapał dżinsy i naciągnął je szybko.
- Chyba rzeczywiÅ›cie nie rozumiem, Jenny. Może mi wy­
jaśnisz?
Nie słyszała jego kroków na grubym, puszystym dywanie
i przestraszyła się, kiedy odwróciła się i zobaczyła, że stoi tak
blisko. Jego brwi zmarszczyły się groznie. Dżinsy znów zostawił
rozpięte, a włosy miał potargane jej palcami.
Był uosobieniem męskiej zmysłowości, tak pociągający, że
z trudem mu się opierała.
- Może ty akceptujesz to, że zachowaliśmy się jak dachowe
koty, ale ja nie.
- Uważasz, że to, co robiliśmy, można tak określić? - Głos
mu drżał z gniewu.
- Nie myślałam tak, dopóki nie poczułam ruchów mego
dziecka.
- Ja uważam, że to piękne. Chciałbym, żebyś to ze mną
dzieliła.
- To dziecko innego mężczyzny, Cage! Czy ty zdajesz sobie
sprawę, w jakim świetle to mnie stawia?
Zamiast gniewu przyszedł wstyd. Zwiesiła głowę i zaczęła
płakać. Patrzył, jak jej ramiona drżą od szlochu. Małe, słabe
dłonie ściskały koc.
- No, ciekawe, w jakim?
PokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…, z poczÄ…tku niezdolna wyartykuÅ‚ować swo­
ich myśli. Pociągnęła nosem.
- To, co robiliÅ›my... to, jak siÄ™ zachowaÅ‚am, kiedy... kocha­
liśmy się...
2 1 2 W OSTATNIEJ CHWILI
- Tak?
- Nie poznaję się już. Kocham cię, ale noszę w łonie dziecko
twego brata.
- Hal nie żyje. My tak.
- ZaprzeczaÅ‚am temu nawet przed sobÄ… samÄ…, ale twoi rodzi­
ce częściowo mieli rację, mówiąc, że próbowałam odciągnąć
Hala od jego misji.
- Co masz na myśli? - Cage zmarszczył z niepokojem brwi.
- Tej nocy, kiedy przyszedł do mego pokoju, by powiedzieć
mi dobranoc, nie miał zamiaru kochać się ze mną. Pocałowałam
go i błagałam, żeby został, zrezygnował z wyjazdu i ożenił się
ze mnÄ….
- Mówiłaś mi o tym. Powiedziałaś, że wyszedł, a potem
wrócił.
- To prawda.
- A więc nie możesz potępiać się za to, że go uwiodłaś. Hal
powziął decyzję bez żadnego nacisku z twojej strony.
Oparła głowę o framugę i patrzyła nie widzącym wzrokiem
przez szpary okiennic.
- Naprawdę nie rozumiesz? Może on przyszedł tylko po to,
żeby sprawdzić, jak się czuję, pocałować mnie jeszcze raz na
dobranoc. Byłam zrozpaczona. Musiał to wyczuć.
Jak długo może ciągnąć to kłamstwo? Dlaczego nie umarło
śmiercią naturalną, zostawiając go w spokoju? Dlaczego musi
wracać i prześladować go za każdym razem, gdy jest tak bliski
szczęścia? Ten jeden grzech, jak zÅ‚oÅ›liwy wartownik, nie po­
zwalał mu przekroczyć bram nieba.
- To i tak była decyzja Hala - powiedział stanowczo.
- Nie miałam na tyle rozumu, żeby martwić się, czy zajdę
w ciążę, ale może Hal tak. Może właśnie o tym myślał, kiedy
stał się na tyle nieostrożny, by dać się aresztować. Nierozumnie
odciągałam go od misji, którą powierzył mu Bóg. Choć przez
caÅ‚y ten czas kochaÅ‚am ciebie, byÅ‚am jednak zbyt sÅ‚aba i przera­
żona, by przyznać się do tej miłości nawet przed sobą. Teraz
W OSTATNIEJ CHWILI 213
kocham siÄ™ z tobÄ…, noszÄ…c pod sercem dziecko Hala. To dziecko
przeze mnie nigdy nie pozna swego ojca.
Cage stał przez chwilę w milczeniu, po czym poszedł do
łóżka i usiadł na jego skraju. Rozsunął szeroko kolana, oparł
o nie Å‚okcie i wsparÅ‚ czoÅ‚o na zaciÅ›niÄ™tych pięściach, nie odry­
wajÄ…c wzroku od dywanu pod stopami.
- Nie masz powodu czuć się winna, Jenny.
- Nie próbuj poprawić mi nastroju. CzujÄ™ do siebie obrzy­
dzenie.
- Posłuchaj mnie - powiedział ostro, unosząc głowę - nie
jesteś niczemu winna, ani temu, że zaciągnęłaś Hala do łóżka,
ani temu, że odciągnęłaś go od jego misji, a z pewnością nie jego
śmierci. Nie możesz też poczuwać się do winy za to, że kochałaś
siÄ™ ze mnÄ…, noszÄ…c w Å‚onie dziecko Hala.
Odwróciła się i spojrzała na niego ze zdumieniem. Księżyc
oświetlał tylko jedną stronę jej twarzy, drugą pozostawiając
w cieniu. Może to i dobrze, pomyślał Cage. Bał się tego, co
zobaczy, kiedy wyzna prawdÄ™.
Z wysiÅ‚kiem zaczerpnÄ…Å‚ tchu i cicho, choć bez wahania po­
wiedział:
- Hal nie jest ojcem twego dziecka, Jenny. Ja nim jestem. Ja
przyszedłem do twojej sypialni tamtej nocy, nie Hal. To ze mną
się kochałaś.
PatrzyÅ‚a na niego nieruchomymi, rozszerzonymi oczami. Po­
woli osunęła się po ścianie na podłogę. Koc opadł w fałdach
wokół niej. Widział tylko jej twarz, pobladłą z niedowierzania
i dłonie, których kostki zrobiły się białe.
- To niemożliwe - powiedziała niemal bez tchu.
- To prawda.
- Do mego pokoju wszedł Hal. Widziałam go.
- WidziaÅ‚aÅ› mnie. W pokoju byÅ‚o ciemno. Kiedy otworzy­
Å‚em drzwi, zasÅ‚oniÅ‚em sobÄ… Å›wiatÅ‚o. WidziaÅ‚aÅ› tylko zarys syl­
wetki.
-To był Hal!
2 1 4 W OSTATNIEJ CHWILI
- PrzechodziÅ‚em pod drzwiami i usÅ‚yszaÅ‚em twój pÅ‚acz. Chcia­
łem zawołać Hala, ale on siedział na dole, pochłonięty rozmową
z mamą i ojcem. Postanowiłem więc, że ja do ciebie zajrzę.
- Nie - powiedziała bezgłośnie, wciąż potrząsając głową.
- Zanim zdążyÅ‚em cokolwiek powiedzieć, usiadÅ‚aÅ› i nazwa­
Å‚aÅ› mnie Halem.
- Nie wierzÄ™ ci.
- Skąd więc wiem, co się stało? Wyciągnęłaś do mnie ręce.
Na twojej twarzy lśniły łzy. Widziałem je odbite w świetle,
zanim zamknÄ…Å‚em drzwi. PrzyznajÄ™, że powinienem powie­
dzieć, kim jestem wtedy, gdy nazwaÅ‚aÅ› mnie Halem, ale choler­
nie się cieszę, że tego nie zrobiłem.
- Nie chcę tego słuchać. - Zakryła uszy dłońmi.
Niewzruszenie ciÄ…gnÄ…Å‚:
- WiedziaÅ‚em, że cierpisz, Jenny. ByÅ‚aÅ› zraniona i potrzebo­
wałaś pocieszenia. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że Hal da
ci to, czego potrzebujesz.
- Za to ty tak - wysyczała oskarżycielsko.
- Ja tak. - Wstał z łóżka i podszedł do niej. - Prosiłaś mnie,
żebym cię objął, Jenny.
- Prosiłam Hala!
- Ale Hala tam nie byÅ‚o, prawda?! - wykrzyknÄ…Å‚ Cage z na­
rastajÄ…cym gniewem. - RozprawiaÅ‚ na dole o wizjach, powoÅ‚a­
niach i wielkich sprawach wówczas, gdy powinien zajmować się
swojÄ… narzeczonÄ….
- Kochałam się z Halem! - zawołała w ostatniej żarliwej
próbie zaprzeczenia jego słowom.
- Byłaś przygnębiona. Płakałaś. Hal i ja mieliśmy podobne
sylwetki, więc wzięłaś mnie za niego. Obaj też mieliśmy na
sobie dżinsy i koszule. Nic nie mówiÅ‚em, żebyÅ› nie mogÅ‚a roz­
poznać mnie po głosie.
- Dostrzegłabym różnicę.
- A z kim byś mnie porównała? Nie miałaś innego kochanka.
Nie chciała teraz myśleć o tym, jak żarliwie zachęcała tego
W OSTATNIEJ CHWILI 215 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •