[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to wiąże, pomyślała, krzywiąc się, a tymczasem Ram zawołał:
- Pobudka!
- Co? - Aż się wzdrygnęła.
- Nie mówi się co", ale słucham" - oświadczył surowo. - To ja ci deklamuję
wiersze, a ty psujesz taką chwilę.
- Najmocniej przepraszam - odparła, dostosowując się do jego tonu, choć dopraw-
dy trudno jej było zachować powagę.
- A ja sądziłem, że właśnie takich oto platonicznych zalotów pragniesz - burknął
Ram, robiąc zbolałą minę. - No dobrze, co my tu mamy oprócz poezji? Ach tak, muzyka.
- Jeśli zaczniesz śpiewać, ucieknę z pałacu.
- A jeśli każę przynieść moją lutnię?
- Nie sądzę, Ram. Pamiętasz, jak nie znosiłam, gdy grałeś na lutni u mnie?
- Trudno cię zadowolić.
- Od kiedy?
- Odkąd wyrzekłaś się seksu i zażądałaś bardziej tradycyjnego podejścia.
- Ram, to twoje podejście wcale nie jest tradycyjne.
- Nie ostrzegałem cię, że będę ustanawiał własne tradycje?
- Obiecałeś mi rano odreagowanie stresu - oświadczyła Mia, gdy Ram pociągnął ją
za sobą z głównej alei na wąską ścieżkę, niemal zupełnie niewidoczną dla niewtajemni-
czonych.
- Masz rację. I mam doskonały pomysł, jak tego dokonać.
R
L
T
Ujął jej nadgarstek i pospiesznie odciągnął ją od ich świty, odsuwając na bok cięż-
kie od pąków gałęzie.
- Nie, Ram - zaprotestowała Mia. - Ostrzegam cię...
- Odmówisz swemu panu i władcy?
- A chcesz się założyć?
Ram zaciągnął ją do bogato zdobionej krytej altany i zamknął za nimi drzwi. Oparł
się o nie i zapytał:
- Nawet jeśli wiesz, że to, co chcę zrobić, jest dla ciebie dobre?
- To jest dla mnie dobre? - Udała zdziwienie, gdy Ram szybko pozbawił ją spódni-
cy i majteczek.
- To jest to obiecane odreagowanie stresu - mruknął. - Ale i ty musisz mi coś obie-
cać... że nie będziesz zbyt głośno krzyczeć. Dwórki wiedzą, że powinny pozostać w alei,
ale nie są przecież głuche.
- A my co niby tutaj mamy robić?
- To, co od wieków robili tutaj maharadżowie i ich damy.
Eksplodowało w niej gorąco, gdy Ram oparł ją o ścianę.
- Przecież powiedziałam, że zero seksu - zaprotestowała.
- To było wczoraj, a zresztą robimy to wyłącznie w celach terapeutycznych - wyja-
śnił.
- Ach... och, tak, możliwe, że masz rację - wyjąkała Mia, poddając się doznaniom,
gdy Ram ujął ją mocno za pośladki i wszedł w nią. - Więc to się nie liczy - rzekła drżą-
cym głosem, kiedy się zaczął poruszać.
- Naturalnie. Możesz się tym spokojnie delektować.
- A potem będzie tak, jakby w ogóle do tego nie doszło?
- Tyle chyba zniesie moje ego. A teraz koncentruj się, dobrze? Nie chcę, żebyś się
spózniła na spotkanie z komisją.
Po tym spotkaniu Mia udała się z Ramem do jego prywatnego gabinetu.
- Nie udało ci się jeszcze opracować całego kosztorysu, Mia - powiedział. - Nie
masz też doświadczenia w jednoczesnym projektowaniu wnętrz jachtu i domu.
- Okej, wygrałeś! - zawołała, kładąc teczki z rysunkami na biurku. - Poddaję się...
R
L
T
- Wcale nie. - Ram spojrzał na nią surowo. - Wiedziałaś, że to nie będzie proste, ale
to nie znaczy, że masz się poddać.
- W porządku, nie poddaję się. Ale skoro jestem zmuszona pracować z innymi biu-
rami projektowymi, muszę nalegać na pozostanie tutaj, w Ramprakeshu, aby mieć pew-
ność, że moje pomysły są właściwie realizowane.
- O nie. - Ram z trudem powstrzymał uśmiech. - Chyba nie mówisz poważnie, że
tu zostaniesz? Jak ja to zniosę? - Chwycił jej małą dłoń i przyciągnął do ust, nim Mia
zdążyła zaprotestować. - Nie wiesz, że chcę, żebyś została? - wymruczał, przenosząc usta
na jej szyję.
- Jako królewska konkubina? Nie sądzę, Ram.
- Nie myślałem o posadzie, która zapewnia aż tyle wolnego czasu. Myślałem raczej
o... królewskim menadżerze do spraw nowych projektów.
- Czy to nie słowo-wytrych na chłopca na posyłki?
- Cóż, przychodzi mi do głowy mnóstwo rzeczy, po które mógłbym cię posyłać. I
przywoływać.
- Czy ty w końcu przestaniesz? - zapytała, przyłapując się na tym, że nie może po-
wstrzymać śmiechu.
Sama myśl o byciu z Ramem i wykonywaniu pracy, którą kocha, wystarczała, aby
ją uszczęśliwiać.
- No dobrze, chcesz zobaczyć swój gabinet?
- Mój gabinet? Tutaj, w pałacu? - wykrzyknęła zaskoczona.
- Oczywiście. Dopóki nie urządzisz sobie prawdziwego gabinetu w moim nowym
ekopałacu.
- Okej - odparła zaciekawiona. - Prowadz.
W gabinecie panował chaos i wszędzie stały kartony.
Mia przekonała się ze zdumieniem, że jej brat zdążył już przysłać jej wszystko, co
miało dla niej znaczenie, a co wiązało się z jej pasją - projektowaniem wnętrz. Były tu
wszystkie książki, artykuły branżowe, plakaty i magazyny, wszystkie wycinki z gazet na
ten temat.
- Skąd Tom wiedział, żeby to wszystko przysłać?
R
L
T
- Rozmawialiśmy przez telefon - wyjaśnił Ram. - Chyba nie oczekujesz, że prze-
staniemy się komunikować tylko dlatego, że spotykam się z tobą. Twój brat i ja przyjaz-
nimy się od dawien dawna i nic tego nie zmieni.
- To fantastycznie i strasznie się cieszę, ale kto zapłacił za to? - Torowała sobie
drogę pośród nowoczesnego sprzętu oraz nowych mebli.
- Twój przyjaciel.
- Ty?
- Nie patrz na mnie z takim zgorszeniem. Spodziewam się, że mi to zwrócisz, kiedy
odniesiesz sukces zawodowy.
- Wierzysz we mnie bardziej niż ja sama.
Ram nagle zaczął przeszukiwać paczki, zaścielające jej nowe, olbrzymie biurko
papierami i różnymi przedmiotami.
Czego on szuka, zastanawiała się Mia.
- A może pozwolisz, aby królewski menadżer do spraw nowych projektów znalazł
dla ciebie to, czego szukasz?
- To zajęcie dla eksperta - upierał się, odrzucając na bok kolejne paczki. - Wyczu-
wam bliskość muzycznego instrumentu.
Wtedy w jej głowie rozbrzmiał dzwonek alarmowy.
- Jeśli dotarła tutaj ta twoja nieszczęsna lutnia rzuciła ostrzegawczo, pomagając mu
rozpakowywać coś z tektury i folii bąbelkowej - może od razu wracać do domu.
Zmrużyła podejrzliwie oczy, kiedy Ram się odsunął.
- Proszę bardzo, sama się przekonaj - mruknął.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła Mia, dostrzegając charakterystyczną wąską drewnia-
ną szyjkę. - Ja naprawdę nie żartowałam. Jeśli zaczniesz tu na niej brzdąkać, zdzielę cię
nią po głowie. Oddaj mi to - rzuciła, gdy Ram uniósł instrument nad głowę.
Kiedy jednak wyrwała mu lutnię, coś w środku zabrzęczało.
- O nie... Tylko mi nie mów, że ją zepsułam. - Może i nie chciała, aby Ram grał na
starej lutni, niemniej jednak była to pamiątka rodzinna. A teraz wyglądało na to, że od-
padła z niej misternie zdobiona drewniana różyczka. - Ja to zrobiłam?
- Nie wiem. A zrobiłaś?
R
L
T
- Nie jestem pewna. - Mia ponownie przyjrzała się otworowi, gdzie wcześniej
znajdowała się róża i jęknęła. - Jak mogłam być tak nieostrożna.
Ram milczał.
- To taki duży otwór. - Rzuciła mu spojrzenie pełne udręki.
- I?
- A odgłos jest taki, jakby do środka wpadła jakaś obluzowana śruba. - Wsunęła
palce do otworu, aby wyjąć z niego obce ciało. - Co to? - zapytała, wpatrując nie ze
zdumieniem w olbrzymi niebieskobiały brylant.
- Mnie to wygląda na pierścionek. Takie tylko spostrzeżenie - powiedział z udawa-
ną powagą Ram.
- To pierścionek - rzekła niemądrze. - Ale co on tu robi? Myślisz, że był tam od
dawna? Ram...? Ram! - Stała z otwartymi ze zdumienia ustami.
Szok sprawił, że myślała znacznie wolniej niż zazwyczaj.
Ram zabrał jej pierścionek i sięgnął po jej dłoń.
- Czy ty...? Czy to są...? - wyrzuciła z siebie.
- Oświadczyny? - zapytał spokojnie, wybierając właściwy palec. - Owszem, to są
oświadczyny.
- W takim razie na kolano! Ale już!
Oboje się roześmiali. A potem Ram, możliwe, że po raz pierwszy w życiu, uczynił
to, co mu kazała.
- Mia Spencer-Dayly, kocham cię od chwili, gdy cię poznałem i przez te wszystkie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]