[ Pobierz całość w formacie PDF ]

znalezienia nowego zajęcia.
Peszyła mnie grzeczność pani i abstynencka solidność ojca.
Gdy znów pomyślałem o matce, wyolbrzymiałem sobie krzywdę, jaką mi wspólnie
wszyscy wyrządzili, i chciałem im powiedzieć kilka słów gorzkiej prawdy.
Nie powiedziałem, gdy\ przyrzekłem własnej ambicji nigdy nie bronić mego
pijaństwa rzekomymi czy rzeczywistymi błędami mojego wychowania.
Pozostawał jeszcze główny problem: skąd wziąć pieniędzy na wódkę?
Bo chęć picia nie zdechła wraz z utratą pracy.
Przeciwnie, został czas, który mo\na było znośnie spędzać w ciszy lub
rozgardiaszu restauracji, zale\nie od pory dnia.
W końcu pieniądze znalazły się, ale straciłem dom ojca.
Wiedziałem, \e jego mał\onka ma poniemieckie cenne srebra.
Wziąłem je, sprzedałem za bezcen jako złom w sklepie "Jubilera", pieniądze
przepiłem.
Tak Skończyłem następny etap.
Część II.
UPADEK.
Przechodzenie pijaństwa w nałóg mo\na porównać z wodospadem.
Dotychczasowe \ycie płynące rzeką pijaństwa zwala się nagle w przepastną kipiel
nałogu.
To, co towarzyszy uderzeniu wody w koryto na dnie przepaści, jest pierwszym
psychicznym wstrząsem człowieka chorego.
Jeśli chory zdaje sobie sprawę z alkoholowego uzale\nienia, miota się, walczy,
pije i pada.
Niepoślednią rolę odgrywa wtedy intelekt i stopień uświadomienia sobie tragedii
alkoholizmu.
Ludzie prości poddają się szybciej, lecz reguł w tym względzie nie ma.
Często bywa odwrotnie.
Najczęściej nie wierzy się jeszcze prawdzie, a ju\ jej ulega.
Dramat choroby prawem serii, jak łańcuszek z ogniw \yciowych powiązań, pociąga
za sobą inne nieszczęścia.
Jeszcze się człowiek podrywa.
Klęczy przed matką, \oną, dyrektorem, milicjantem, kochanką.
Skomlę o litość.
Zapewnia, \e ju\ nigdy, \e się wyzwoli i rzuci nałóg.
Ale jednocześnie przelicza w myśli pieniądze w kieszeni, czy wystarczy na
butelkę.
Potem zwala się do najbli\szej knajpy, a stamtąd wypływa ju\ na spokojne wody
nałogu.
Ju\ poza wodospadem...
Po odejściu \ony \yłem dwa miesiące w psychicznym rozgardiaszu.
Dzień trzezwy - ja drętwy, martwy.
Dzień pijany - ja pełen wiary, \e wróci.
Kiedyś otrzezwiałem na parę dni i mówię sobie: koniec, nie piję, bez niej
zginę!
Całą dobę poświęciłem na telefony.
Prosiłem, zaklinałem, błagałem i zgodziła się, ale...
- Jeśli przez pół roku będziesz prowadził się przyzwoicie i przestaniesz pić,
porozmawiamy...
- No to postanowiłem się zmienić.
Dziś tak to odczuwam i raczej tak było.
Strona 28
16474
Lecz nie znałem wszystkich pułapek nałogu.
Na przykład wierzyłem, \e przy wysiłku woli mogę alkoholizm kontrolować.
Pić, ale co najwa\niejsze - przestać, kiedy zechcę.
Było to, jest i pozostanie oczywistą bzdurą.
Na szczęście nie wprowadziłem wtedy w \ycie tej kontroli.
I rzeczywiście, jakimś ciudem przez pół roku nie piłem.
Chyba sprawiła to miłość.
Kochałem \onę.
Na marginesie dodam, \e znałem kilku takich, któ\y wyłącznie dzięki kochającym
\onom zdołali odbić się od dna nałogu.
I znałem takich, którzy dzięki \onom padli, na dno i tam pozostali.
Nie chcę dociekać, czy i w naszej chorobie decyduje prawo natury.
Minęło pół roku.
Zadzwoniłem z bijącym sercem, umówiliśmy się i pojechałem.
Odczułem w jej głosie zadowolenie ze mnie.
Informacje miała rzetelne.
Umówieni byliśmy w małej kawiarence.
Szedłem z dworca radośnie podniecony.
Pech chciał, \e po drodze była knajpa.
A najpewniej to nie pech tak chciał, lecz ja sam wybrałem ulicę, bo miasto
znałem od dziecka.
Przystanąłem, jako \e do knajpy nie wchodzi się w takiej sytuacji bez namysłu,
lecz po walce wewnętrznej.
Zapaliłem papierosa.
Alkoholik w ka\dej takiej i podobnej sytuacji konfliktowej zapala, jakby chciał
oświetlić zapałką tę cząstkę sumienia, która mówi: wejdz.
Prze\yłem setki takich walk, dla siebie i swej przyszłości wręcz tragicznych.
Zawsze przegrywałem.
Prze\ywałem i teraz taką utarczkę, a coś mnie wprost pchało do drzwi.
I wszedłem.
Pózniejsze wejście do kawiarni, w której oczekiwała \ona, było inne ni\
planowane na trzezwo.
Szarmanckie, wesołe, z oczyma błyszczącymi od wódki.
Siedziała w kącie przy stoliku nad kawą.
Spojrzała na mnie i wiedziała wszystko.
Patrzyła ze smutkiem.
Coś powiedziała - nie zrozumiałem.
Wiedziałem, \e przegrywam następną szansę.
A ona wstała, podała mi dłoń i odeszła.
Tym razem na zawsze.
A ja?
Czy rozpaczałem?
Tak, bardzo, a jednocześnie z rozpaczą...
liczyłem pieniądze na wódkę.
Miałem 27 lat.
Wiedziałem, \e do dna pozostało mi niewiele.
Po spotkaniu w kawiarni zwinąłem wszystkie \agle nadziei i, jak się to pózniej
po latach mówiło, pojechałem w Polskę.
Pociągi towarowe, osobowe, pośpieszne, autobusy, cię\arówki, wyjątkowo
taksówki, dwa razy samolot, furmanki, sanie, tramwaje, a najczęściej własne nogi
- oto środki komunikacji, jakich u\ywałem w wędrówkach po kraju.
Widoki z okien, przyczep, platform, spod plandek, z fur siana i drabiniastych
wozów były oszałamiające.
Prawie dosłownie.
Wywoływane pięknem krajobrazów i mocą alkoholowych napitków.
Mieszkałem, zatrzymywałem się, gdzie popadło.
W szałasach, budach, u przygodnych pań - miłości zwykłych i szalonych, w
hotelach ekstra i podłych, a\ po najpodlejsze, zapluskwione, w pensjonatach,
domach wczasowych, na dworcach i ciągle na dworcach, w altanach, willach,
melinach, kopkach siana, zbo\u, na pla\y pod kajakiem, w toaletach wynajmowanych
na godziny, stodołach, piwnicach, strychach i kto wie, gdzie jeszcze?
Stałym miejscem mego pobytu były restauracje.
Od otwarcia do póznej nocy.
Jeśli byłem przy gotówce, to od póznej nocy do rana.
Od rana, bez przerwy, ponownie do głębokiej nocy i znów od początku.
W końcu wykańczała się zmordowana orkiestra i zawartość mojej kieszeni.
Klezmerzy fundowali mi jeszcze gratis "Deszczową piosenkę" i w prawdziwym
deszczu szedłem, tańcząc, spać na dworzec pod kaloryfery.
Strona 29
16474
Spadałem z dansingowego burdeliku w piekiełko obdartusów.
Trzeba się było wyspać.
Miejsce pod kaloryferem miałem cieplutkie i ustronne.
W ciągłych włóczęgach to była cenna zdobycz.
Dworce z barami i bufetami, jako miejsca oczekiwań i przesiadek tysięcy
podró\nych, czynne były na okrągło.
W tłumie łatwiej zginąć, odpocząć i wyspać się.
Zresztą o dworcach i kaloryferach jeszcze opowiem.
Miałem wiele przygód restauracyjnych.
Złych, śmiesznych, bardziej lub mniej dramatycznych.
Na przykład gdy pijany spadłem z krzesła pod stół.
Spałem nie zauwa\ony do rana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •