[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nagle usłyszał huk wystrzału. Ktoś strzelił bardzo blisko. Michał zamknął
odruchowo oczy i oblał się zimnym potem. W pierwszej chwili zląkł się, że to do
niego strzelili. Ale nie. Mimo strachu czuł się zupełnie w porządku, a nawet lepiej
niż przed chwilą, gdyż łapy cisnące go do ziemi, puściły.
Otworzył oczy i z ulgą zauważył, że jego oprawcy zwiali. Widocznie strzał
ich przeraził i spłoszył. Wtedy zrozumiał, że jest ocalony. Ale przez kogo? Posły-
szał zbliżający się szelest. Od strony Polany, przez gałęzie, przedzierała się jakaś
przygarbiona postać. Wkrótce, ku swojemu zdumieniu, rozpoznał w niej Andrze-
ja Kszyka. Kolonista szedł ostrożnie, z pistoletem w ręce, drugą rękę opierał na
fińskim nożu przy pasie.
Jeszcze chwila i znajoma, choć teraz oblepiona plastrami, gęba okularnika
wyjrzała przez gałęzie.
Michał poczuł się, mówiąc delikatnie, nieswojo. Paskudne położenie. Zupeł-
nie z deszczu pod rynnę. Nie miał najmniejszej ochoty spotkać się w tej niewy-
godnej pozycji z uzbrojonym wodzem Kolonistów. No, teraz Andrzej odegra się
za wszystko. Zemsta jest rozkoszą bogów, tak przynajmniej twierdzili starożytni.
Mimo, że nie miał specjalnej pamięci do historii, to jedno zdanie jakoś mu się
od razu przypomniało. Niewątpliwie taki ponury typ jak Kszyk nie odmówi sobie
tej rozkoszy. Przypomniał sobie wszystko, co mówiono o okrucieństwie Kszy-
132
ka. Trzeba mieć naprawdę szczęście, żeby właśnie teraz, po tym, co się zdarzyło
dzisiejszego popołudnia, stanąć oko w oko z okularnikiem, spętany jak baleron
sznurkiem, powalony na ziemię, jakby wprost przygotowany do tortur. To strasz-
ne być tak całkiem zdanym na łaskę i niełaskę wroga. Przecież on nawet może za-
mordować Michała i powiedzieć, że to tamci zamordowali. Wszystko może zrobić
z Michałem. Zadać mu każdą torturę, od łaskotania pokrzywą aż do oskalpowania
włącznie.
Lecz choć raz po raz przenikały go dreszcze, Michał postanowił wytrzymać
mężnie każdą próbę i patrzyć nieustraszonym wzrokiem w twarz prześladowcy
jak przypiekany Kmicic w Potopie . Ostatecznie, ma się tę tradycję.
Tak, teraz był już zupełnie spokojny. Być może zginie, ale zginie jak. . .
Nie dokończył, bo w tej samej chwili błysło mu przed oczami astrze noża. . .
Ale ciosu nie było. Nóż zawisł nad głową Michała.
Czuł na sobie spojrzenie Kszyka. Okularnik przyglądał mu się dziwnym wzro-
kiem. Michał wytrzymał bez słowa spojrzenie. Tak patrzyli sobie w oczy przez
chwilę, a potem Andrzej roześmiał się i jednym zamachem przeciął mu więzy.
Nic ci się nie stało? zapytał swobodnie.
Nie. . . nic, ja. . . poruszył prawie bezgłośnie ustami Michał. Czuł, że go
coś ściska w gardle.
A to heca. . . powiedział Andrzej.
Tak, heca. . . powtórzył przez łzy Michał. I znów milczeli, zakłopotani.
Wreszcie Andrzej chrząknął i poprawił okulary.
Chyba już nie wrócą powiedział.
Ja też tak myślę.
Prawdę mówiąc, nie chciałbym się z nimi jeszcze raz spotkać uśmiech-
nął się Andrzej.
A Michał zauważył, że ma bardzo przyjemny uśmiech i szczery, trochę
śmieszny, koguci głos. Poczuł, że musi wszystko wyjaśnić, usprawiedliwić się.
Słuchaj powiedział ja wiem, że ty masz do mnie żal za to, co się
zdarzyło, że ja podczas rozejmu. . . ale nie gniewaj się, ja, słowo ci daję. . . nie
wiedziałem o rozejmie. No, nie miałem zielonego pojęcia. Bo ja bym nigdy. . .
Daj spokój, przestań, nie bądz dzieckiem, to przecież była tylko zabawa.
No nie, musisz mi uwierzyć i przebaczyć. Zabawa, nie zabawa, ale to jest
dla mnie ważne. . . nie miałbym spokoju. . . i. . . i. . . wcale nie dlatego mówię, że
mnie uratowałeś.
Wcale nie miałem tego zamiaru uśmiechnął się Kszyk. Przyznam
ci się, że w gruncie rzeczy nie jestem odważny i strzeliłem ze strachu. Usłysza-
łem jakiś trzask i szamotanie, myślałem, że wpadłem, i strzeliłem. Ale oni też
widać byli bojem podszyci. . . a to przecież tylko zabawka pokazał Michałowi
pistolet.
133
Zaśmiali się obaj i od razu poczuli się jak dobrzy starzy przyjaciele. Coraz bar-
dziej podobał się Michałowi ten Kszyk. Nic dziwnego, że Koloniści tak go uwiel-
biają. A najbardziej mu się podobał dlatego, że był zupełnie zwyczajny, skromny
i wcale nie chciał się chwalić, a przeciwnie.
No, nie zalewaj, już ty nie zalewaj powiedział Michał. Jakbyś nie był
odważny, to byś tu się nie zjawił sam w nocy i nie podszedł do mnie, kiedy byłem
w opresji. Przecież nie wiedziałeś, że oni uciekli.
Tylko nie mów o tym nikomu mrugnął okiem Kszyk. Bo jakby się
moi chłopcy dowiedzieli, że ja tu tak z tobą. . . no, wiesz. . . to są szczeniaki i mało
rozumieją. Zauważyłeś, że im młodszy szczeniak, tym bardziej krwiożerczy? Nie
masz pojęcia, jak oni was, Tubylców, nie cierpią. Zalezliście im mocno za skórę.
Ale. . . zapomniałem cię zapytać. Skąd się tu właściwie wziąłeś?
Michał strasznie się zmieszał. W żadnym wypadku, za nic na świecie nie przy-
znałby się, że tropił swego wybawcę.
A ty? odpowiedział pytaniem.
Andrzej zaśmiał się.
Mówię ci, ze mną to zupełnie głupia historia. Stale sobie obiecuję, że będę
zdyscyplinowany i mądry, i rozsądny jak mąż stanu, a tymczasem zawsze trzymają
się mnie takie głupstwa. Wyobraz sobie, doszedłem do wniosku, że jakieś typy
muszą w nocy grasować po Ogrodzie, tak myślałem, uważasz, i postanowiłem
sprawdzić.
Tak pomyślałeś! wykrzyknął Michał.
Co ci się stało? zapytał Andrzej.
Nic, już nic. . . ale powiedz, dlaczego tak pomyślałeś? Miałeś jakieś dowo-
dy?
Prawie żadnych, ale ja jestem cholernie ciekawy, to jest moja okropna wa-
da, i nie miałbym spokoju, gdybym się nie przekonał.
Czy dawno się już domyśliłeś, że ktoś tu grasuje?
Dwa dni temu, w niedzielę, po raz pierwszy zauważyłem, że dużo ostów
jest połamanych, a kamienie i gruz w niektórych miejscach są wzruszone. No
i znalazłem tam niedopałek papierosa. . . jakiś dziwny, z korkowym ustnikiem, ta-
kich nikt u nas nie pali. A dzisiaj znów ta historia z jeżem. Zdenerwowaliście mnie
porządnie. Nikt z nas przecież nie morduje zwierząt. Ręczę za każdego chłopaka,
zresztą nikt nie oddalał się w tamtą stronę od grupy, a tu takie parszywe oskarże-
nie. Aż mnie zatkało. No i te oskardy. Wiesz, że nam ktoś zwędził dwa oskardy?
Myślałem z początku, że to kawał tych Zielonych Jaszczurek, czy jak im tam, ale
one się wypierają i to chyba naprawdę nie one. . . Więc połączyłem te wszystkie
wypadki do kupy i pomyślałem sobie, że nic, tylko jacyś obcy pętają się w nocy,
a nawet w dzień po Ogrodzie. I to zli obcy, skoro tak załatwili tego jeża. Postano-
wiłem ich wyśledzić, bo oni na pewno muszą mieć jakieś wredne zamiary i jakiś
brzydki kawał szykują. A w ogóle tak ze mną dzisiaj postąpiliście, że potrzebowa-
134
łem wstrząsu. Już taki jestem zażartował mimochodem Andrzej. A ty? Po co
tu przyszedłeś? Przyznaj no się w końcu i nie bądz taki skromny. Też domyślałeś
się, że ktoś tu w nocy rozrabia, co?
Nie. . . to znaczy. . . wyjąkał Michał właściwie to zgadłeś, ja. . . to
znaczy my. . . mamy nawet teorię.
Opowiedział o wypadku we wzorcowni. O hipotezie, podkopie, o znalezionym
pudełku po zapałkach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]