[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zakrycie...  i jakby wyrwał się z zadumy  no, ale mieliśmy tu popis zwierzęcości!
Ciekawe, czy i dalej tak będzie ?  na co wstał młody człowiek i gwałtownym okrzykiem
rozpoczął swą opowieść:
Kyrwa!
Wlezłem se do kafei, kyrwa, faje kurzyłem, kyrwa, patrzę wszystkie stoliki, kyrwa,
zajęte. To do baru, kyrwa, na stołek. Kyrwa wódeczkę. I kyrwa jeszcze jedną i jedną. Na
stołku koło mnie dosiadła się niezła dypa, kyrwa, zdwadzieścia lat, blondyna, cuce do
ziemi. O krówko o o o o o musze cię mieć. Kyrwa.
- Cze!
- Cze!
- Kyrwa!
- Kyrwa!  rzuciła włosy. Jak krowa, kyrwa, miała wymiona. Zawsze, tylko
się wstydałem wyznać, chciałem się przespać z krową. O o o. Jezu no
szybciej, dziwko, krowo moja, mleko twoje, ciało, ciało, za takije wymiona
bohu niech budą dzięki.
- Co za, kyrwa, zadżebiste spodnie, a najlepsza ta, kyrwa, wypukłość! 
capnęła mnie za wypukłość.
O, krowo, zjednoczę się z tobą, z twą dupą i ogonem, ja młody, młody a jurny, byczek,
buhaj, daj, daj!!! I wreszcie, kyrwa, wyszliśmy z kawiarni do sypialni. I dałem jej
popalić, o krowo, lubisz ogień, zmieniła się w krowę, łaty, łaciata, a jak ją dymałem to
coraz bardziej i absolutniej, na dziko, a jak trysnąłem, to jak trawa, trawa, pachnąca,
sierpniowa, z dwusiarczkiem żelaza, do kostek, dzika! Jak my. Och o o ekstazy koniec.
Spojrzałem na nią mniej spermnym spojrzeniem. Już na zawsze będę, kyrwa, twym
pastuchem, Krasula! Tylko trawa w sypialni sztuczną była.
Komplikacje natury językowej utrudniły nieco odbiór tej opowieści, dlatego dopiero po
chwili ktoś zdobył się na uwagę:
- Podziwu godna jest konsekwencja w stworzeniu i użyciu specyficznego języka...
- ... jakby widzimy świat oczami tego rybałta...
- ... i jest on taki szybki, ten świat, tak trudno się doń dostroić  mówił inny. Z
nieskładności tych wypowiedzi wywnioskować można, że duże wrażenie, choć
niekoniecznie pozytywne, zrobić musiała ta opowieść na słuchających.
- Mnie się podobała  powiedział ktoś bardziej zdecydowanym tonem  i pod jej
wpływem, ale też pod wpływem dni poprzednich, jakże inspirujących, ułożyłem
pierwszy w życiu mojem wiersz:
kocha  krowa
wewnętrzny asonans
to o nas ?
Rozwijają się ci ludzie, pomyśleli sobie (po cichu) Kot z Psem. Lecz kolej już nie na
poema była, lecz na kolejną nowelę bezprzykładną. Wygłosił ją mężczyzna o ciemnej
karnacji i oryginalnej urodzie i aż dziw, że dotąd pozostał niezauważony:
SPHINK-EZ
POWIEZC EGIPSKA
W roku **** wiatry i piaski pustyń świata wybrały dla mnie Egipt. W mieście D.D.
ludzie byli dla mnie dość życzliwi, ale nie byli przyjazni. Przez kilka tłocznych godzin
penetrowałem niewielki obszar bazaru, próbując dotrzeć do domu, w którym losy
zgotowały dla mnie gościnę bez kości. Byłem znużony krzykami w tym dzwięcznym i
śpiewnym języku, które kleiły się w jedną zasenniającą mgłę z niezwykłymi zapachami,
które mieszkały na ulicach oraz z intencjami, które próbowałem przypisać oczom
mijających mnie mężczyzn, ukrywających swoje objawienie pod białymi płótnami.
Trafić do siebie jednak nie mogłem. Nie widziałem murów, a nagle znalazłem się poza
miastem, może moja znużona pamięć pominęła tę chwilę, ale nie widziałem murów.
Stałem przed piramidą. Słyszałem nadal krzyki ludzi, wymieszane z dzwiękami gasbaru,
ale być może to tylko umysł mój nie mógł znieść pustynnej ciszy, spojrzeć za siebie nie
mogłem.
Gdy zbliżyłem się do piramidy, opadł nagle na piasek przed wejściem uskrzydlony
człowiek, musiał wcześniej być nad nim i w glinianym kolorze budowli, choć teraz
wydawał mi się czarny.
- Zdecyduj się człowieku  przemówił  nie możesz nigdzie wrócić, a możesz tu wejść.
Jestem Sphink  Ez. Jeśli zdecydujesz się wejść do tej piramidy, będziesz moim gościem,
pokażę ci siedem stron świata. -usłyszałem powiew wiatru. Wszedłem bez słowa.
- Ja ci wszystko pokażę, będę twoim ...  umilkł nagle i znikł, szedłem ciemnym
korytarzem. Znalazłem się w bardzo jasnej sali, oślepiła mnie nagle. Zanim zacząłem
ponownie rozróżniać kształty, poczułem jak jakieś niezwykle delikatne pióra pieszczą
moje ciało, które już było nagie. Gdy odzyskałem wzrok, widziałem tylko ogromne
okulary-lustra, w których odbijały się nasze nienaturalnie spotęgowane ciała, moje i
człowieka-ptaka, oplatającego mnie. Nie mogłem się poruszyć, miał władzę nad
wszelkim moim ruchem. Mogłem widzieć jego i siebie, nas, tylko w szkłach ogromnych
okularów. To przesłaniało mi inne wrażenia zmysłowe, dlatego niedokładnie pamiętam
swoje dalsze reakcje i odczucia, aż do momentu, kiedy okulary spłynęły krwią.
Przeszedłem do drugiej komnaty. Znajdowało się tam łoże, bardzo wygodne. Usłużna
istota rozchyliła moje nogi i do członka przyłożyła instrument. Zaczęła delikatnie, ale
skutecznie wpompowywać w niego jakieś substancje tak, aż rozrósł się do ogromnych
rozmiarów i jego masa była kilkakrotnie cięższa od masy mojego ciała, toteż nie mogłem
żadną siłą poruszyć się na łóżku. Służka, która rosła wraz z mym przyrodzeniem,
położyła je na specjalnym wysięgniku czy dzwigu, który wynurzył się z sufitu. Pojawiła
się również znakomicie dopasowana obręcz, która opasała mój członek i przesuwała się
po jego nabrzmiałej głowie wywołując we mnie spazmy rozkoszy. Niestety, im silniejsze
były moje doznania, tym szersza stawała się obręcz. W momencie, kiedy brakowało
jeszcze dwóch lub trzech pociągnięć pędzla, abym wybuchnął plamą kolorów, obręcz
była tak szeroka, że w ogóle przestała dotykać mojego targanego furiami Orfeusza.
Wstrząsnęło mną kilka razy i z piersi wydarł się zwierzęcy ryk bólu. Wkrótce byłem
sobą i znalazłem się w trzeciej komnacie. Czekała w niej na mnie kobieta. Przecudne
miała rysy, prędko zresztą poznałem, że był to przemieniony Sphink  Ez. Dotknęła
mnie niezwykle czule w brodawkę i spojrzała zachęcająco. Dotknąłem jej nagiej piersi 
jaka była miękka! Pragnąłem ją ścisnąć do ostatecznego bólu, a jednocześnie chciałem
być dla niej najczulszy. Wszystko mówiła mi oczami. Kochałem ją, kochała mnie,
robiłem co mogłem, uczyła czuć, jak umiała. Gdy nagle po odpływie a w przypływie
słabości chciałem ją objąć, aby poczuć, że jest mną, znikła. Wszedłem do czwartej
komnaty. Tam zawieszono mnie nisko nad ziemią na sznurach. Powierzchnia była
wyściełana syczącymi pokrzywami. Rozpoczęła się, początkowo niewinna, chłosta moich
pleców, pośladków i nóg. Ktoś  nie mogłem widzieć, bo głowa moja skierowana była w
dół, na pokrzywy  biczował mnie różami. Ich płatki muskały mnie tak nieznośnie, tak
niedoskonale, że moje ciało uginało się pod nimi, opadając na pokrzywy i prędko
podrywając się z nich na następne razy. Cykl ten powtórzył się zbyt wiele razy, tak że
wreszcie szarpnąłem się, wyrwałem ze sznurów, opadłem na pokrzywy i nie mogłem
poruszyć, choć pieczenie było nieznośne, a wtedy ktoś włożył mi w odbyt czerwony kolec
róży, z której opadły wszystkie płatki. Ktoś przeciągnął mnie po pokrzywach do piątej
sali. Ta była zupełnie pusta. Czekałem cudu. Nagle poczułem jak na moje nagie ciało
wspina się po nodze coś niewielkiego. Ujrzałem armię skarabeuszy, które wkrótce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • metta16.htw.pl
  •