[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kochane dzieciaki, same nie dacie sobie rady! Nie potraficie się obronić przed
wszystkimi niebezpieczeństwami, jakie na was czyhają, nie macie jedzenia, myślał z goryczą.
Znów zakręciło mu się w głowie, widział chłopców podwójnie.
- Czy to daleko stąd? - zapytał Manuel, patrząc w napięciu na opiekuna,
wstrzykującego sobie surowicę.
Kieron zwlekał z odpowiedzią.
- Idąc w tym tempie... dotrzecie tam za cztery, może pięć dni. Manuelu, jeśli
zostaniecie sami, wezmiesz mój rewolwer. Tylko pamiętaj! Musisz zachować wielką
ostrożność. Chodz, wszystko ci pokażę.
Gdy instruował podnieconego chłopca, perlisty pot spływał mu po twarzy. Co chwila
opadała mu ręka, nie był w stanie utrzymać broni.
- Kieron - wyszeptał chłopiec zrozpaczony. - Nie choruj! Nie możesz nas zostawić.
My... cię kochamy!
Na te słowa Kieron poczuł ucisk w piersiach i ogarnęło go przemożne uczucie
szczęścia.
- Mam nadzieję, że zastrzyk i lekarstwa mi pomogą - roześmiał się z przymusem. -
Manuelu, jeśli dotrzecie do ludzi... poproś, by ci pomogli odnalezć...
- Tę kobietę, o której opowiadałeś?
- Tak, to właściwie jest młoda dziewczyna.
Nagle bardzo mu się spodobało określenie Manuela. Tak, Susan to jego kobieta...
- Popatrz, zapiszę ci tu jej adres. Pokaż go ludziom, a na pewno zaprowadzą cię do
niej. Pozdrów ją ode mnie, Manuelu, ale nie wspominaj, że wybierałem się w kierunku
granicy. Bardzo by ją to zmartwiło, a nie zasłużyła na to.
Oparł się o pień drzewa.
- Rozumiem - odrzekł chłopiec. - Opowiem jej, jaki jesteś dobry i miły, że jesteś
najwspanialszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem.
Na twarzy Kierona odmalowała się gorycz. Czy tygodniowa opieka nad dziećmi może
zrównoważyć całe życie przepełnione egoizmem? Tak, teraz zrozumiał, że był egoistą! To
ciągłe gadanie o wolności. Wolność w jego przypadku oznaczała po prostu ucieczkę od
odpowiedzialności. Prawdziwa wolność polega na tym, że człowiek żyje w zgodzie z samym
sobą, swoim sumieniem, ma świadomość, że jest radością dla swych najbliższych.
Tymczasem on nie należał ani do żadnego człowieka, ani do żadnego miejsca.
Nowa fala gorąca przeniknęła jego ciało.
- Manuelu - wyszeptał i chwycił chłopca za ramię. - Nie chcę umierać! Nie teraz, gdy
odkryłem, że mam dla kogo żyć.
Obaj bracia przytulili się do niego, a Manuel mocno ściskał jego dłoń.
- Och, Kieron, nie umieraj, ja nie chcę!
- Spróbuję - zażartował, ale nie wiedział, czy jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. -
Posiedzę tu sobie trochę.
- Oczywiście. Czy mam obudzić pozostałych?
- Tak, powinniśmy jak najszybciej ruszyć dalej, opuścić to przeklęte miejsce.
Manuel posłał mu zatroskane spojrzenie. Widział, że Kieron nie jest w stanie utrzymać
się na własnych nogach, a co dopiero iść. Ale nie brał pod uwagę siły charakteru i niezwykłej
wewnętrznej dyscypliny tego człowieka.
Kiedy wszystkie dzieci się obudziły i przygotowały do drogi, Kieron wstał, ale
wydawał się dużo starszy, gdy tak chwiał się niepewnie. Na twarzy malowała mu się
determinacja. Musiał kontynuować wyprawę. Dzieci patrzyły na niego zalęknione,
wyczuwając, że jest z nim zle. Ruszyli w drogę bez jedzenia. Posuwali się wolniej niż zwykle,
bo Kieron był tak słaby, że musiał odpoczywać co kilkadziesiąt metrów. Dzieci
podtrzymywały go, głęboko zaniepokojone.
- Czy to możliwe, żeby taki mały latający robak był w stanie zabić silnego
mężczyznę? - mamrotał Kieron pod nosem.
Jakby nie dość było kłopotów, stan Carlitosa z powodu silnego przeziębienia
gwałtownie się pogorszył. Kieron szedł za Teresą, która dzwigała małego na plecach, i nie
spuszczał z niego oka. Chłopiec miał przymknięte powieki i z trudem łapał oddech przez
zsiniałe usta.
Carlitos umrze, prześladowała Kierona natrętna myśl. Stracimy to dziecko o anielskim
uśmiechu, tak pokornie znoszące wszystkie cierpienia! A ja nie mogę uczynić niczego, by mu
pomóc. Nawet zwilżyć wodą spękanych ust! Przecież nie podam mu nie przegotowanej wody
z rzeki, a zapałki się skończyły.
Rosa znów uderzyła w płacz.
Nagle otworzyła się przed nimi polana, na której rosło drzewo bananowe.
- Kto posadził to drzewo na naszej drodze? - roześmiał się Kieron.
- Wiem, kto - odpowiedziała ze spokojem Teresa. - Modliłam się do Boga, by zesłał
nam trochę pożywienia.
Banany były niewielkie i mocno dojrzałe, bo właściwie sezon owocowania tych drzew
już minął. Ten gatunek bananów zresztą szybko się psuł, już po kilku godzinach owoce nie
nadawały się do jedzenia. Nie mogli więc zabrać zapasów na drogę. Najważniejsze jednak, że
dzieci mogły najeść się do syta, na jakiś czas im wystarczy.
Tylko Carlitos nie posmakował owoców. Był taki słaby, że nie mógł nawet przełykać.
Pod bananowcem Kieron poczuł przypływ nadziei. Co prawda dłonie mu drżały, a
gorączka nadal trawiła ciało, ale organizm najwyrazniej walczył. Kieron pragnął wierzyć, że
zdoła pokonać zatrucie.
Manuel wyrzucił już kule i jedynym śladem po przebytej dolegliwości było lekkie
utykanie. Pabla bardzo bolało gardło, za to Teresa, Esmeralda i Antonio byli niemal całkiem
zdrowi.
Kieron pomyślał z zadowoleniem, że stan dzieci poprawia się z dnia na dzień, ale jego
radość trwała krótko, bo w tej samej chwili Carlitos zaczął się dusić. Ropna wydzielina
utkwiła mu w gardle, a osłabiony chłopiec nie był w stanie jej odkrztusić. Kieron poderwał
się, uniósł chłopca za nogi i poklepał go kilka razy po plecach. Nie był lekarzem i nie miał
pojęcia, czy postępuje słusznie, po prostu kierował się impulsem.
Malec zakaszlał gwałtownie i złapał oddech. Biedny Carlitos, był taki słabiutki!
- Oddychaj, chłopcze - przemawiał błagalnie Kieron do rozpalonego gorączką dziecka.
A potem zawołał do pozostałych: - Przynieście wszystkie koce i chusty!
Dzieci błyskawicznie wykonały jego polecenie i owinęły Carlitosa tak szczelnie, że.
przypominał tobołek, z którego wystawał tylko czubek nosa. Dziewczynki protestowały,
mówiąc, że chłopiec jest przecież taki gorący, ale w odpowiedzi usłyszały, że musi się
porządnie wypocić. Kieron zapomniał o własnej słabości. Nerwowo grzebał w apteczce,
szukając lekarstw, których tak niewiele pozostało. Zresztą nie miał nic nad to, co zwykle
turysta zabiera ze sobą na wędrówkę. Co podać maleńkiemu umierającemu dziecku, które na
domiar złego nie ma siły przełykać? Gdyby chociaż mógł zagotować wodę, ale nie było jej
skąd nabrać, a zresztą zabrakło już zapałek. Może zastrzyk penicyliny? Lękał się podjąć taką
decyzję, przecież nawet dorosłemu nie wolno było zaordynować tego leku bez zalecenia
lekarza, a co dopiero małemu dziecku.
Rozmyślania przerwał mu okrzyk przerażonego Manuela.
- Kieron, Rosa umiera!
Poczuł wyrzuty sumienia. Jak mógł zlekceważyć ciągły płacz niemowlęcia?
Wydawało mu się przez cały czas, że Rosa sobie poradzi.
Zerwał się i pozostawiwszy Carlitosa pod opieką dziewczynek, podbiegł z Antoniem
do Manuela. Pablo już tam był, blady jak kreda, z drżącymi wargami.
- Kieron, ona umiera - wyszeptał.
Tu nie mogło pomóc poklepywanie po plecach. W gwałtownym ataku skurczu
twarzyczka Rosy posiniała, maleńkie rączki zacisnęły się w piąstki, nóżki podkurczyły. W
kącikach ust pojawiła się piana.
Kieron stanął bezradny z dzieckiem na ręku.
- Co robić? - pojękiwał żałośnie Manuel.
Nim Kieron zdążył cokolwiek odpowiedzieć, nastąpił kolejny atak i dziewczynka,
wyciągnąwszy ku niemu brązową rączkę, osunęła się jak szmaciana lalka.
Kieron zachwiał się, podał więc szybko dziecko Manuelowi. Próbował dotknąć leżącej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]