[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mój Archie. Ty przecie\ go znasz. Rudy. Czy widziałeś kiedyś lepsze
dzieci?
- Powiedziałem: jak dam radę. to cię wyciągnę.
- Nie - z uporem powiedział Barbridge. - Ty mnie wyniesiesz, czy dasz
radę, czy nie. Złota Kula. Chcesz, powiem ci gdzie ona jest.
- No to powiedz.
Barbridge jęknął i poruszył się.
- Moje nogi... - wystękał. - Pomacaj, jak one tam...
Red wyciągnął rękę i przesunął dłonią po nogach od kolan w dół.
- Kości... - chrypiał Barbridge. - Czy są tam jeszcze kości?
- Są, są - skłamał Red. - Nie kręć się. A naprawdę mo\na było wymacać
tylko kolano ni\ej, do samych stóp nogi były jak z gumy - mo\na je było
zawiązać na supeł.
- Kłamiesz przecie\ - powiedział Barbridge. - Po co kłamiesz? Co to ja
dziecko jestem, nigdy tego nie widziałem?
- Kolana są całe - powiedział Red.
- Pewnie znowu ł\esz - beznadziejnie powiedział Barbridge. - No
trudno. Tylko mnie wynieś. Wszystko ci oddam. Wszystko ci opowiem...
Jeszcze mówił, jeszcze coś obiecywał, ale Red ju\ go nie słuchał.
Patrzył na szosę. Reflektory nie biegały teraz po krzakach, zamarły
skrzy\owane na tamtym obelisku z marmuru i w jasnej błękitnej mgle Red
wyraznie zauwa\ył zgarbioną czarną sylwetkę wędrującą wśród krzy\y.
Ta sylwetka szła jakby na oślep, wprost na reflektory. Red widział jak
wpadła na ogromny krzy\, odskoczyła, znowu uderzyła o krzy\, dopiero
wtedy skręciła i ruszyła dalej wyciągając przed siebie długie ręce z
rozczapierzonymi palcami. Potem nagle znikła, jakby się zapadła pod
ziemię i po kilku sekundach pojawiła się znowu bardziej na prawo i dalej,
maszerując z jakimś niepojętym, nieludzkim uporem jak mechanizm
puszczony w ruch.
I raptem reflektory zgasły. Zgrzytnęła skrzynka biegów, zaryczała
dziko silnik, za krzakami mignęło niebieskie i czerwone światła
postojowe, samochód patrolowy ruszył błyskawicznie nabierając
szybkości popędził w stronę miasta i zniknął za murem. Red z trudem
przełknął ślinę i rozpiął zamek błyskawiczny w kombinezonie.
- Chyba odjechali... - gorączkowo mamrotał Barbridge. - No, Rudy...
Szybciej, szybciej! - zaczął się wiercić, pomacał ręką dookoła, złapał
worek z towarem i spróbował wstać - no prędzej, na co czekasz!
Red ciągle patrzył w stronę szosy. Teraz panowała tam ciemność i nic
nie było widać, ale przecie\ gdzieś musiał być tamten - maszerował jak
nakręcona lalka, potykał się, przewracał, uderzał o krzy\e, zaplątywał się
w krzakach.
- Dobra - powiedzial Red na głos. - Idziemy. Podniósł Barbridge'a.
Stary jak kleszczami ścisnął go lewą ręką za szyję i Red nie mając siły,
\eby wstać, na czworakach powlókł go przez dziurę w ogrodzeniu
chwytając rękami mokrą trawę.
- Naprzód, naprzód...- chrypiał Barbridge. - Nie martw się, trzymam
towar, nie zgubię go... naprzód!
Zcie\ka była znajoma, ale trawa mokra i śliska, gałęzie jarzębiny biły
po twarzy, opasły Barbridge był nieludzko cię\ki, niby nieboszczyk,
worek z towarem brzęczał, stukał i bez przerwy o coś zaczepiał i jeszcze
straszno było natknąć się na tamtego, który być mo\e ciągle jeszcze błąkał
się tu w ciemnościach.
Kiedy się wydostali na szosę, było jeszcze ciemno, ale czuło się. \e świt
ju\ blisko. W lasku po tamtej stronie szosy, sennie i niepewnie
zaszczebiotały ptaki, a nad czarnymi domami dalekiego przedmieścia
mrok ju\ zgranatowiał i powiało stamtąd chłodnym, wilgotnym
powietrzem. Red poło\ył Barbridge'a na poboczu, rozejrzał się i jak wielki
czarny pająk przebiegł przez drogę. Szybko znalazł Landrovera, zgarnął z
maski i karoserii maskujące gałęzie, siadł za kierownicą i ostro\nie, nie
zapalając świateł, wyjechał na asfalt. Barbridge siedział, w jednej ręce
trzymał worek z towarem, drugą obmacywał nogi.
- Szybko! - wychrypiał. - Zpiesz sie. Kolana jeszcze są, jeszcze mam
całe kolana... śeby chocia\ kolana uratować!
Red dzwignął go i zgrzytając zębami z wysiłku wwalił go do
samochodu. Barbridge z łoskotem opadł na tylne siedzenie i jęknął.
Worka jednak nie wypuścił. Red podniósł z ziemi impregnowany
ołowiem płaszcz i rzucił na starego. Barbridge'owi udało się przytargać
równie\ płaszcz.
Red wziął latarkę i przeszedł poboczem wypatrując śladów. Zladów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]