[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uprzejmie.
- Bardzo śmieszne. Nie jestem aż taka niesolidna.
- Jeśli powiesz mi, że teraz zawsze zdążasz na czas, to po
proszÄ™ ciÄ™ o dokumenty. Albo wezwÄ™ egzorcystÄ™.
Uśmiechnęła się.
Jej uśmiech był mu zbyt dobrze znany. I sięgał do tych za
kamarków duszy, które chciał zostawić tylko dla siebie. Po
łożył rękę na drzwiach, zastawiając jej drogę i przybliżając
siÄ™ do niej.
- Tego tu wcześniej nie było - powiedział, dotykając ku
rzych Å‚apek w kÄ…ciku jej oka.
Odchyliła głowę w drugą stronę.
- Kiedyś mówiłeś lepsze komplementy. Odsuń się, Cole.
- Nie mam zamiaru cię całować. A w każdym razie nie
w tej chwili. - Zdążył zapomnieć o plamkach złota w jej
oczach, które nadawały im karmelowy odcień.
Zmarszczyła brwi w oburzeniu, ale przygryzła wargę.
-Rozumiem. Nagle słabo się poczułeś i musiałeś się
oprzeć.
- Denerwujesz siÄ™. Podoba mi siÄ™ to.
- Jesteś nieznośny. Nie podoba mi się to.
Roześmiał się i wyprostował.
- Jak długo masz zamiar tutaj zostać, Dixie?
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Czemu pytasz?
- Chcę wiedzieć, kiedy kończy się mój czas.
- No cóż... Będę tutaj około dwóch tygodni i nie wybie
ram się z tobą do łóżka. A teraz naprawdę muszę wracać do
pracy. - Odwróciła się i ruszyła w kierunku winnicy.
Szła szybciej niż zwykle.
- Sprzed nosa ucieka ci szansa na wspaniałą awanturę.
- Nie mam ochoty na awanturÄ™.
- Czyżbyś straciła swój artystyczny temperament? Ledwie
sobie przypominam żeglujący w moją stronę talerz.
Zacisnęła usta, ale wyglądało to, jakby próbowała raczej
powstrzymać uśmiech niż wybuch gniewu.
- Powiedz mi, Cole, jedną rzecz. Czy próbujesz zwrócić
w ten sposób na siebie moją uwagę? A może trenujesz przed
walkÄ…?
- Skąd ta taktyka, Dixie? Naprawdę chcesz, żebym sobie
poszedł?
Wzruszyła ramionami, nie patrząc na niego.
- Kiedy przyjmowałam to zlecenie, nie sądziłam, że bę
dziesz się do mnie zalecał. Próbowałam nie mieć żadnych
oczekiwań, ale podświadomie chyba się spodziewałam, że
będziesz w stosunku do mnie chłodny i obojętny.
- Nie mam już dwudziestu czterech lat.
- Tak, jesteś inny. To wszystko przypomina mi powrót do
domu po latach, kiedy okazuje się, że stare budynki zostały
zburzone i wybudowano nowe. Wychodzisz zza rogu i my
ślisz, że ujrzysz dom Wilsonów, ale Wilsonów już nie ma,
a nowi mieszkańcy odnowili fasadę i ścięli ten wielki dąb.
Niby dużo się nie zmieniło, ale ja to wszystko widzę.
- Przecież odwiedzałaś dom, prawda?
Rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
- To była metafora.
- Zrozumiałem. Zastanawiałem się tylko, czy unikałaś Ka
lifornii. - I dlaczego wróciłaś, dodał w myślach.
- Wpadam tutaj raz czy dwa razy do roku, żeby odwiedzić
mamę i ciocię Jody. Mama znów wychodzi za mąż.
- Tak? - Starał się, żeby to zabrzmiało, jakby uważał, że to
dobry pomysł.
Z jej spojrzenia jednak wywnioskował, że mu się to nie
udało.
- Tym razem może będzie dobrze. Mike to porządny facet.
Z trudem przywoływał obraz Helen McCord Lychfield.
Matkę Dixie spotkał tylko raz. I kiedy teraz o tym pomyślał,
wydało mu się to dziwne.
Ich romans trwał niewiele ponad trzy miesiące, mimo że
znali się już wcześniej, czyli od czasu, kiedy Mercedes poszła
do collegue'u. Merry i Dixie były współlokatorkami i Dixie
przyjeżdżała z nią czasem. Miała kłopoty w domu - męż
czyzna, który był wtedy jej ojczymem, okazał się łajdakiem
pierwszej wody.
Matka Dixie zostawiła go w końcu na miesiąc przed skoń
czeniem studiów przez córkę. A miesiąc pózniej w Napa Val-
ley nastąpiła fala rekordowych upałów. Cole i Dixie czuli się
za niÄ… odpowiedzialni.
- Twoja mama musi się cieszyć, że jesteś niedaleko. I cio
cia też. Czy ona wciąż mieszka w Los Angeles? - W pewien
sposób Dixie była bliżej z siostrą matki, nagradzaną repor
terką, niż z matką.
- Nie. Wyprowadziła się.
Coś w głosie Dixie zwróciło jego uwagę. Patrzyła w dół
na brunatnÄ… ziemiÄ™.
- O co chodzi, Dix?
- Ona jest powodem, dla którego wróciłam. Mama nie
mogła już dłużej sama się nią zajmować.
Nagłe uczucie bólu i współczucia sprawiło, że wziął ją za
rękę.
- To nie brzmi dobrze.
- Bo nie jest dobrze. Ciocia ma Alzheimera.
Zaskoczony Cole stał bez słowa. Ciotkę Dixie również
spotkał tylko raz, wtedy, kiedy i matkę, ale Jody Belleview
była kobietą, która pozostawiała po sobie niezapomniane
wrażenie. Pamiętał jej śmiech i to, jaka była inteligentna.
- Nie mogę sobie tego wyobrazić... Czy ona nie jest młod
sza od twojej matki? Ma chyba około pięćdziesięciu lat?
- Pięćdziesiąt cztery. Ja też nie mogę w to uwierzyć.
I wcale nie jest mi Å‚atwiej teraz, kiedy jestem na tym
wybrzeżu, a nie po drugiej stronie kraju - uśmiechnęła
siÄ™ niepewnie.
- Dixie.
Potrząsnęła głową.
- Przykro mi. Nie mogę o tym rozmawiać.
Odeszła szybkim krokiem, wyprostowana i sztywna.
A Cole po prostu stał i pozwolił jej odejść. Czuł, jakby ziemia
uciekła mu spod nóg.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]