[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strzechą chata Urma stała u stóp wzgórza, na którym znajdowała się wieś. Dziewczynka
chodziła tam, a starzec godzinami mówił spokojnym, cichym głosem o magii, zaklęciach, uczył
ją różnych receptur, które dla łatwiejszego zapamiętania ułożone były wierszem. Chciał
przekazać jej wszystkie szczegóły znanych sobie sztuk tajemnych. Urm i Tamsin - zawsze ze
swoją lalką - byli prawie nierozłączni. Spędzali czas na łapaniu osobliwych ryb w potokach,
oglądali owady na bagnach, palili w piecu Urma ognie niezwykłej barwy i przeczesywali
okolice w poszukiwaniu obdarzonych magicznymi właściwościami ziół, kamieni i rodzajów
gleby.
Nikt nie wiedział, czy Tamsin odzywała się w obecności Urma, czy i przy nim
zachowywała milczenie, a kontakt z nim nawiązywała w jakiś mistyczny sposób. Było
oczywiste, że dziewczynka wiele nauczyła się od znachora, w którego towarzystwie przebywała
chętniej niż z kimkolwiek ze swojej przybranej rodziny czy rówieśników.
Dlatego pożar w chacie Urma, w którym stary znachor stracił życie, był kolejną tragedią w
życiu dziewczynki, następnym dopustem nieprzychylnych bogów. Czy Tamsin była razem z
nim, gdy strzecha zajęła się ogniem? Czy może przybiegła na miejsce tragedii, wiedziona złym
przeczuciem? Mieszkający najbliżej sąsiad opowiadał pózniej, że chata spłonęła w jednej
chwili, a gdy dobiegł do zgliszczy, zobaczył stojącą tam bezradną Tamsin. Sierota przyglądała
się płomieniom nieruchomym spojrzeniem czerwonych od żaru oczu, tuląc w ramionach
ukochaną lalkę.
Nie wiecie, że to dzieło tej małej jędzy? Wyssała z Urma całą wiedzę jak pijawka, a potem
usmażyła starego durnia pod jego własną strzechą! -rozpowiadała złośliwie jedna z wiejskich
staruch. Tej samej zimy umarła wskutek ospy i drgawek, co szybko uciszyło plotki.
Po pożarze niewiele zostało z przedmiotów używanych do magii przez znachora.
Wieśniaków ujął fakt, że to właśnie Tamsin, schowawszy lalkę pod bluzkę, wyniosła zwęglone
kości Urma z jego budzącej powszechny lęk chaty. Mieszkańcom osady nie wystarczyło na to
odwagi. Tamsin z najwyższym szacunkiem złożyła prochy starca w szkatule z wonnego
cedrowego drewna. Długo trzymała ją na poczesnym miejscu niewielkiego magicznego
skarbca, który urządziła w szopie obejścia Arnulfa. Inną pamiątkę po jej nauczycielu -
zaśniedziały i poczerniały miedziany naszyjnik Urma - powiesiła na szyi lalce. Być może
dziewczynka chciała w ten sposób wyrazić wdzięczność temu, który wprowadził jaw tajniki
czarów.
Sposoby uzdrawiania poznane przez Tamsin okazały się wystarczające, by teraz mogła
podjąć się opieki nad mieszkańcami osady. Gdy jakaś gospodyni potrzebowała lekarstwa na
chore płuca, dziewczynka przyrządzała palący okład, posługując się osmalonym mozdzierzem i
tłuczkiem, wyniesionym ze spalonej chaty Urma. Jedną dłonią zręcznie nakładała leczniczy
środek na plecy cierpiącej kobiety, a szelest nasion w dyni i brzęk ozdób trzymanej w drugiej
ręce lalki zastępowały mamrotane przez starca kojące zaklęcia. Gdy któryś z wieśniaków
potrzebował trutki na grasujące w kurniku łasice, okazywało się, że Tamsin ma wszystkie
potrzebne proszki i zioła. Kiedy dziewczynka wręczała gotową mieszaninę, jej surowa mina
stanowiła wystarczającą gwarancję skuteczności trucizny. Metody Tamsin pod jednym
względem różniły się od metod Urma: ku zaskoczeniu wieśniaków mała czarodziejka zgłaszała
się po zapłatę dopiero wtedy, gdy jej środki sprawdziły się w działaniu. Co więcej, za darmo
podjęła się zwalczenia stałej, wyniszczającej choroby swej macochy. Korzystając wyłącznie z
zebranych na miejscowych bagnach składników, bez nabywanych od wędrownych
przekupniów kosztownych proszków, na których polegał jej poprzednik, Tamsin sporządziła
nowy, uzdrawiający eliksir. Jakież było zdumienie wszystkich, gdy lek spowodował ustąpienie
dolegliwości biednej kobiety. Przyczyniło się to do poprawy małżeńskich stosunków i dało
mile widziane przez Arnulfa oszczędności.
W rozlicznych prowincjonalnych osadach Brytunii między wioskowymi znachorami i
czarodziejami a kapłanami Amaliasa i innych bogów panowały stosunki w najlepszym razie
chłodne. Przedstawiciele uznanej za obowiązującą w państwie religii twierdzili, że tylko oni
mają prawo do aktów uzdrawiania i przepowiadania przyszłości, dotyczącej nawet
najzwyklejszych codziennych spraw. Twierdzono, że wyznawcy Amaliasa winni są swemu
bóstwu bezgraniczną wierność i posłuszeństwo. Kapłani zajmowali się jednak przede
wszystkim najpoważniejszymi i najbardziej dochodowymi sprawami - wojnami i suszami,
zarazami i arystokratycznymi małżeństwami oraz interpretowaniem wizji i majaczeń króla
Tyfasa, gdy zanadto pofolgował sobie w nadużyciu trunków. Zainteresowanie kościelnej
hierarchii skupiało się przede wszystkim na stolicy i świątyniach w głównych miastach
prowincji. Kapłanów Amaliasa było zbyt mało, do tego okazywali się zbyt wyniośli, by zniżać
się do uczestniczenia w niedolach niewolników i mieszkańców odległych, zacofanych okolic. Z
tych względów tolerowano wysiłki miejscowych szamanów i uzdrowicieli jako wystarczające
na potrzeby naiwnych mieszkańców puszcz i bagnisk, nie mających ochoty rozstać się ze
swoimi starymi bóstwami i przesądami. Niektórzy czarownicy okazywali pozorny respekt dla
obowiązującej religii, wplatając imię Amaliasa w swe zaklęcia i nosząc prymitywne imitacje
świętych talizmanów i symboli, zdobiących kapłanów i oficerów cesarstwa. Inni nie robili
nawet tego. Ryzykowali, że gdy zaistnieje potrzeba znalezienia kozłów ofiarnych lub
odwrócenia uwagi od miejscowych politycznych kłopotów, zawisną na szubienicach lub
zostaną wyklęci przez hierarchów Kościoła, któremu nie chcieli się podporządkować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]