[ Pobierz całość w formacie PDF ]
170
- Zliczny malec - powiedział brodacz.
Zorro zerwał się na równe nogi. Krew odpłynęła mu z głowy albo było jej tam za
dużo. W każdym razie przestał nad sobą panować. Wszystko rwało się w nim, by
zmiażdżyć tę kwadratową mordę. Powalić tego typa na ziemię. Nie miał zamiaru dać
się zamknąć. Nie zostawi Joe. Nie zostawi syna.
- Niech się pan uspokoi - odezwał się chudy. - Na razie to tylko tymczasowe
zatrzymanie. Jutro sędzia śledczy zadecyduje, co dalej.
Ten większy ustawił się w pobliżu drzwi. Widać było, że aż rwie się do akcji. Zorro
stał pochylony do przodu. Ręce mu się bujały.
Chudy również wstał.
- Proszę się uspokoić.
- Dobra, wracaj grzecznie na miejsce i ręce za siebie! -Twarz grubego była spocona i
czerwona.
Wtedy Zorro skoczył. Z całym impetem walnął grubasa łokciem w szczękę.
Mężczyzna poleciał na ścianę.
Zorro szarpnął drzwi. Pobiegł korytarzem. Obejrzał się. Gruby na klęczkach z
pistoletem w dłoni. Obok niego chudy wyciągał broń. Zawyła syrena alarmowa. Ze
wszystkich pokoi wybiegły gliny. Zorro zawrócił. Gruby wciąż był na kolanach. Miał
zakrwawioną twarz. Chudy dzierżył pistolet, ale w opuszczonej dłoni.
- Niech pan się podda! Nie ma pan szans! - wołał.
Zorro minął go i wbiegł z powrotem do pokoju. Dostrzegł uchylone okno. Skoczył
bez namysłu, podkurczywszy nogi, osłaniając twarz rękami. Rozległ się brzęk
tłuczonego szkła. Wydawało mu się, że leci bardzo długo. Wylądował skulony na
trawie. Przewrócił się na plecy. Pomyślał przez moment, że umarł albo jest
sparaliżowany. Bolało go kolano. To samo, co zawsze. Skoczył najwyżej z dwóch
metrów.
Chudy wychylił się przez okno.
- Zatrzymaj się! Nie pogarszaj swojej sytuacji! - zawołał niemal przyjacielskim
tonem.
171
Zorro podniósł się i zaczął uciekać, kulejąc. Z kolanem nie było tak zle. Po drugiej
stronie ulicy zatrzymał się właśnie autobus. Kierowca zaczekał nawet na niego. Zorro
wysiadł na następnym przystanku. Utykając, pędził na oślep przez jakąś starą
przemysłową dzielnicę. Mijał zdewastowane hangary opuszczonych fabryk. Dopadł
w końcu stacji metra. Bodaj po raz pierwszy w życiu skasował bilet - przeprawa z
kanarami była ostatnią rzeczą, której potrzebował.
Jezdził metrem wzdłuż i wszerz po całym Berlinie. Niespodziewanie znalazł się na
dworcu Kottbusser Tor. Nie wiedział do końca, jak to się stało. Poszedł w górę
schodami. Na całej ziemi nie ma nędzniejszego miejsca niż Kottbusser Tor. Dlatego
właśnie tu kręciły się najbardziej popierdolone ćpuny.
Zorro kupił jakiś marny kompot, przepłacając wielokrotnie. Nie było tego wiele.
Moment po zastrzyku cały koszmar rozpłynął się we mgle. Nawet uśmiechnął się do
siebie na wspomnienie swojej akcji w komisariacie. Tak, należało się draniom. Nie
sądził, by urządzili za nim jakąś straszną pogoń. Dziś jeszcze będą go szukać jak
dzicy, grubas już się o to postara. A już jutro znajdą sobie coś lepszego do roboty.
Zadzwonił do Joe z automatu, by powiedzieć, że dziś nie może przyjść. Nie, nic
specjalnego się nie stało. Jutro wszystko wyjaśni. W komisariacie? Jak zwykle do
dupy. Więc dziś nie przyjdzie. To w sprawie pracy.
Gdy skończył, poczuł się kiepsko. Znowu nałgał Joe. Ale nie mogła się przecież
dowiedzieć, że chcieli go wsadzić do więzienia. To by ją załamało. A Dawid Che
odczuwałby wszystko razem z nią. Miał zasmakować tego parszywego świata jeszcze
przed urodzeniem?
Nazajutrz również nie wspomniał o wydarzeniu w komisariacie. Nie zamierzał iść na
Alex. Zapewne tam będą go szukać w pierwszej kolejności. Do czasu, aż o nim
172
zapomną. Powiedział Joe, że chce odpocząć od tego miejsca. Miał już dość pijaństwa
i obijania się. Teraz skupi się na poszukiwaniu pracy. Wystarczy jedno kłamstwo -
potem już można łgać w nieskończoność.
Joe czasem mu wierzyła. Na przykład po wspólnie spędzonej nocy. Ale gdy przyszedł
następnym razem, rozpłakała się. Mówiła, że znów czuje ten strach. %7łe już nie może
[ Pobierz całość w formacie PDF ]